O pewnym wirusie…

Ostatnio internety i fejsbuki zalewane są postami, które przechodzą od skrajność w skrajność – coś w stylu „dzięki Koronawirusie, że jesteś – dzięki Tobie jestem lepszym człowiekiem”, aż do „Koronawirusie ty szmato, przez twoje rogate dupsko nie mam pracy, ani pieniędzy, nie chce mi się żyć…” 😱😱😱
Daleka jestem od dziękowania wirusowi, ale bezsprzecznie trzeba przyznać, że z dnia na dzień, ten nasz pędzący świat rozwalił się o ścianę zwaną „korona”.
Czy tego chcemy czy nie, mamy do odrobienia lekcję. Czy nazwiemy ten czas „darowanym”, czy „wyrwanym” – on jest i czeka na to, co z nim zrobimy.
Czy tego chcemy, czy nie – widzimy jak w czasie rzeczywistym upada świat oparty na konsumpcjonizmie. Świat, w którym trzeba było mieć więcej, kupić więcej, wyrobić więcej…
Czy tego chcemy, czy nie – każdego dnia widzimy katastrofę zbliżającą się do naszego kraju. I nikt z nas nie był na to gotowy, chociaż coś tam czytał i coś tam oglądał.

W sieci jedni radzą nam podpisywać petycje, przeklinać rządzących, manifestować swoje niezadowolenie, publikować kolejne statystyki, lajkować straszliwe prognozy i pokazywać jak bardzo się martwimy i traktujemy epidemię na poważnie.
Drudzy zaś, namawiają do szukania dobra i światła w tym całym zamieszaniu, odrzucaniu złych treści, prezentowania tylko samych pozytywnych przekazów i wiary, że wszystko będzie dobrze

Co jest mi bardziej bliskie?
Odpowiedź nie jest taka prosta, bo życie nie jest czarno-białe.
Ale wiecie co?
Chcę wierzyć, że w tym nowym świecie będę mogła pokazać moim dzieciom, że to wszystko co gromadzimy nie jest nam potrzebne, bo i tak tego nie zabierzemy do grobu.
Chcę wierzyć, że moje dzieci będą mogły żyć w świecie, w którym zakupy będzie można zrobić raz w tygodniu, bo przecież do gotowania obiadu może wystarczy to, co mam w domu (i jak powiedziała moja przyjaciółka „Nie gotuj z głowy, tylko z tego co mas na chacie!” – dzięki Pati )
Chcę wierzyć, że wolny czas z dziećmi można zawsze będzie spędzać z dala od sklepów, galerii handlowych, bez telefonu w ręce, a po prostu z nimi – w parku, na spacerze w lesie, bez zegarka.
Chce wierzyć, że kiedyś znowu w sklepie bez problemu kupię drożdże, a że po papier toaletowy ne będzie ustawiała się stuosobowa kolejka. I że kiedyś znowu będę się uśmiechać na widok drugiego człowieka w sklepie, a nie będę się bała, odsuwając się na bezpieczną odległość 1-2 metrów.
Chcę wierzyć, że po tym wszystkim będziemy znów przytulać się z dziećmi na kanapie oglądając ich ulubione bajki, bez pośpiechu i bez uciekania, żeby odpocząć w drugim pokoju, przygotować się do pracy albo odpisać na maile. Chcę jak dziś albo jeszcze częściej, śpiewać z nimi, tańczyć, czytać książki, malować i słuchać ich opowieści. Chcę ich tulić do snu, zapewniać w nocy o tym, że jestem blisko gdy śni im się koszmar. Nie denerwować się, że znowu mam zarwaną noc. Chcę, żeby czuli się bezpiecznie inie czuli lęku, chociaż ja strasznie się boję o to, co z nimi będzie, gdy mnie zabraknie…
Chcę słuchać godzinami Hanki, która będzie mi opowiadać, że jest małym różowym kotkiem, albo że jest Sowellą, która ratuje świat 💗💗💗
Chcę się zachwycać rysunkami Misia, który rysuje cały czas lokomotywę, która ciągnie wannę – nie pytajcie dlaczego 🤣
Chcę wierzyć, że będą zawsze pamiętać i czuć, jak bardzo je kochałam…

Chcę wierzyć, że w tym nowym świecie telefony będą znowu służyć do dzwonienia. że będziemy mogli ze sobą rozmawiać, nie tylko wysyłać sobie wiadomości przez messenger…
Chcę wierzyć, że nadal będę mieć takie super kobiety blisko mnie, z którymi wspieramy się codziennie 😘
Chcę wierzyć, że będę mogła zrealizować te wszystkie obietnice, które sobie dajemy teraz w czasie kwarantanny.
Że pojedziemy w końcu do Francji z dziećmi, że znowu będę mieć czas na bieganie, że będę więcej malować, że kupimy wymarzony stary dom z ogrodem, że zrobimy dziką imprezę z dziewczynami i będziemy obżerać się kebabami…
Chcę wierzyć, że z tego koszmaru wyjdziemy…że będziemy szczęśliwi 🥰🥰🥰

Na zdjęciu moja Hanunka – widzi świat tylko na różowo 😆

#jeszczeblizej #koronawirus

Ja tak samo ja Ty…

Ostatnio fejsbuk przypomina mi posty sprzed 5 i 6 lat.

Moje rysunki, moje obrazy, moje zabawy z malowaniem.

Czy mi tego brakuje? Pewnie.

Czy zamieniłabym teraźniejsze życie na tamto? Nigdy.

Czy wrócę kiedyś do moich pasji? Z pewnością!

Tylko trochę odpocznę… bo chyba tego potrzebuję. Tak sobie zdałam z tego sprawę, gdy dzisiaj stałam przed znakiem STOP i czekałam aż zmieni się na zielone heheheheh

Ostatnio bardzo często słyszę na konsultacjach jak bardzo jesteś zmęczona MAMO. I wierz mi, pamiętam doskonale jak to jest… Pamiętam…

Bo ja, tak samo jak Ty, ze strachem odkładałam dziecko do łóżka modląc się, żeby nie przeleciała w tym momencie żadna mucha i nie zaszeleścił żaden liść.

Tak samo jak Ty, przysypiałam przy karmieniu piersią i budziłam się ze strachem, czy nie wypadło mi gdzieś dziecko.

Tak samo jak Ty, zapisywałam godziny karmienia w zeszycie, zaznaczając z której piersi jadło i na której skończyło.

Tak samo jak Ty, sprawdzałam na telefonie jak długo i czy efektywnie ssało pierś.

Tak samo jak Ty, jedną ręką podtrzymywałam dziecko przy piersi a drugą wpisywałam w google „czy to normalne, że moje dziecko…”

Tak samo jak Ty, wyczekiwałam na godzinę 17.00 – na powrót męża z pracy.

Tak samo jak Ty, wybiegałam po tej 17.00 z domu, na zakupy do Lidla, wybierając ten najbardziej odległy od domu, żeby jechać samochodem i włączyć w drodze głośno muzę.

Tak samo jak Ty, zastanawiałam się, czy dobrze robię biorąc je setny raz w ramiona, gdy płacze i czy oby na pewno wszystkie ciotki „dobre rady” nie mają racji, że je rozpieszczam.

Tak samo jak Ty, płakałam nad jego płaczem nie mogąc mu pomóc.

Tak samo jak Ty, zastanawiałam się czy nie dać mu butelki mm na noc, bo pewnie nie najada się moim pokarmem.

Tak samo ja Ty, ubolewałam nad moim umierającym życiem towarzyskim.

Tak samo jak Ty, patrzyłam na swoje ciało i chciałam wyć.

Tak samo jak Ty, nie prosiłam o pomoc, żeby nikt nie pomyślał, że jestem złą matką.

Tak samo jak Ty, nie przyznawałam się, że nic nie zrozumiałam co mówi do mnie pediatra.

Tak samo jak Ty, myślałam, że czasem lepiej wygadać się na fb niż bliskim osobom.

Dlatego w tym trudnym czasie, nie tylko dla dziecka, ale w tym czasie trudnym dla Ciebie mamo – nie bój się prosić o pomoc; nie bój się mówić, że Ci ciężko; nie bój się w końcu otoczyć wioską kobiet, które dadzą Ci wsparcie.

Bo my jesteśmy.

Takie same jak Ty…

#wsparcie #jeszczeblizej #mama #wioskakobiet

 

Foto @Magdalena Walter Photography

SIŁA KOBIET czyli podsumowanie sesji promujących chustonoszenie

Kochani, czas na podsumowanie naszego pięknego projektu.

Do sesji promującego chustonoszenie zaprosiłam ponad 30 kobiet, które zraziłam miłością do chust w ostatnim czasie.

Przez te przecudne obrazy chciałam pokazać, że noszenie dzieci w chustach jest piękne i naturalne. Chusta to bowiem sposób, żeby być ze swoim dzieckiem jeszcze bliżej! Bliżej dziecka, bliżej macierzyństwa i bliżej natury.

Moja kochana Magdalena Walter Photography uwieczniła te chwile bliskości w przepięknych plenerach.

To była świetna przygoda – dziękuję Wam bardzo dziewczyny, że zgodziłyście się ze mną poszaleć 😉 mam nadzieję, że będziecie miło wspominać ten zwariowany projekt 😁

Dziękuję Magda, uwielbiam z Tobą pracować i uwielbiamTwoje zdjęcia, jesteś najlepsza 😘

Uwaga, to jednak nie jest nasze ostatnie słowo 😉 jak myślicie? co szykujemy?

SIŁA KOBIET czyli zapowiedź nowego projektu promującego chustonoszenie

Kobiece kręgi, kobiety, które się wspierają, które łączy miłość do dziecka, rodzicielstwo bliskości i oczywiście… chusty!

To wyjątkowa dla mnie sesja, na którą zaprosiłam wspaniałe kobiety, cudowne matki, które udało mi się zarazić miłością do chustonoszenia 🥰🥰🥰 każda z nas inna, każda na swój sposób piękna, prawdziwa i wyjątkowa. Jestem dumna z Was wszystkich dziewczyny i bardzo Wam dziękuję – udało nam się stworzyć piękny obraz i jestem pewna, że to dopiero początek wspaniałej przygody. Siła kobiet!!!

Zdjęcia Magdalena Walter Photography

„Przede wszystkim jestem mamą. W tym czuję się niezastąpiona…” wywiad z Sylwią Jeż – lekarzem, CDL i IBCLC

Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną rozmową w moim cyklu #kobietyniezwyczajne – tym razem, swój czas poświęciła mi Sylwia Jeż – zapraszam do lektury 😊😊😊

Sylwia Jeż – lekarz, Międzynarodowy Konsultant Laktacyjny IBCLC i Certyfikowany Doradca Laktacyjny CDL. Najbardziej sympatyczna pani doktor jaką znam, zawsze uśmiechnięta, nawet gdy zmęczona. Podziwiam ją od dawna za ogromną wiedzę, profesjonalizm i niesamowitą troskę o pacjentki. Kobieta oraz matka, która mnie inspiruje i jest wzorem dla mnie – młodej mamy – na początku drogi. W tym wszystkim niezwykle skromna i ludzka. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że zgodziła się ze mną porozmawiać

1. Pani Sylwio, pisze Pani o sobie na stronie porady-laktacyjne.pl, że z wykształcenia jest lekarzem ale z powołania Mamą. Czy to bycie Mamą uważa Pani za swoją najważniejszą misję? Czy użycie wielkiej litery nie jest więc przypadkowe?
Przede wszystkim jestem mamą. W tym czuję się niezastąpiona… tzn w takim sensie, że każde z moich dzieci ma jedną mamę, to raczej naturalne… tak to przeważnie bywa. Nawet jeśli nie jestem mamą idealną, a na pewno nie jestem, nie da się podstawić za mnie jakiegokolwiek zmiennika. W moich zawodowych obszarach z całą pewnością jestem zastępowalna!
2. Jakie jest Pani największe osiągnięcie jako matki?
Niektóre z nich są już dorosłe, niektóre wymagają jeszcze sporo pomocy, ale moim największym “sukcesem” jest fakt, że mogę mieć z nimi kontakt, że pytają, słuchają, dzwonią… Mimo, że nie zawsze chyba czują się wysłuchane i zrozumiane…
3. A wracając do życia zawodowego – Jak zrodził się pomysł zostania doradcą laktacyjnym? Wyobrażam sobie, że porady laktacyjne to nie był jakiś bardzo popularny kierunek, kiedy Pani zaczynała, czy się mylę?
Początkowo, na studiach myślałam o położnictwie, brałam udział w pracach położniczego koła naukowego, biegałam na dyżury,żeby przyjmować porody, fascynowała mnie idea porodów naturalnych, domowych. To był koniec lat osiemdziesiątych – w Polsce takie historie bywały wtedy szokujące, zwłaszcza w środowisku medycznym! Po studiach dość szybko wmiękłam w życie domowe i tak to trwało dobrych kilkanaście lat. Myślałam, że nigdy nie wrócę do zawodu, że to już nie dla mnie, że nie dam rady, medycyna tak szybko się rozwija… Jednak doświadczenia z karmieniem własnych dzieci budziły we mnie taką myśl, że może komuś by się to przydało! Wiedzieć to wszystko, czego nauczyły mnie moje Niemowlęta. Tak naprawdę zaczepiła mnie wtedy dr Magda Nehring Gugulska, szefowa Centrum Nauki o Laktacji – miałyśmy dzieci w podobnym wieku, te same klasy, grupy w przedszkolu, zuchy, harcerze itp – i powiedziała mi: Sylwia! Wychodź z domu i zapisuj się na kurs doradcy! No i tak zrobiłam. Okazało się ,że muszę odnowić prawo wykonywania zawodu, czyli roczny staż w różnych szpitalach. Było to ogromne wyzwanie dla mojej rodziny. Do dziś zastanawiam się jak oni to wytrzymali! Codziennie wychodziłam raniutko, żeby zdążyć na odprawę, mąż miał na głowie cała gromadę – część do szkół, część do przedszkola, kanapki, tornistry itp W dodatku była to praca bez wynagrodzenia, bo takie są przepisy. Ale udało się. Zdałam egzaminy na certyfikaty dotyczące laktacji i okazało się, że to był strzał w dziesiątkę! po tylu latach “siedzenia” w domu wyszłam z niego z niezłym impetem. Okazało się, że dzieci potrafią robić kanapki, wieszać pranie a nawet zamiatać! Widziałam jak dla starszych córek było to budujące, że kobieta wielodzietna może stać się zadbaną biznesswoman. Malowały mi paznokcie i dobierały ubiór, żebym wyglądała jak kobieta…
4. Ma Pani 8 dzieci i 3 dzieci w niebie. Odbieram Panią jako bardzo ciepłą i obecną mamę, ale domyślam się, że nie jest łatwo z taką gromadką. Jak znaleźć czas, jak podzielić uwagę, jak dać każdemu tyle samo miłości?
To raczej niemożliwe, żeby okazać tyle miłości ile by się chciało. Mam ciągłe poczucie, że właśnie minął dzień, a ja znowu nie zdążyłam porozmawiać, oddzwonić, załatwić czegoś z którymś z dzieci… Największe wyzwanie każdego dnia, to znaleźć tę chwilę, żeby usłyszeć, że ktoś właśnie do mnie coś mówi, żeby się zatrzymać i WYSŁUCHAĆ! To też moja najczęstsza porażka…
5. Skoro jesteśmy na mojej stronie „Jeszcze bliżej”, na której oprócz szerzenia wiedzy na temat chust i nosideł, promuję ideę bliskości w relacjach z dziećmi, nie mogę nie zapytać czym dla Pani jest bliskość w relacjach ?
To właśnie to, co powiedziałam przed chwilą! Znaleźć przestrzeń, żeby się usłyszeć, mieć chwilę z tą osobą na wyłączność! Czasem wystarczy wysłuchać, czasem trzeba kilka razy dłużej pogadać. Czasem przytulić, jak się taka nastoletnia osoba pozwoli przytulić…
6. Czy jako mama korzystała Pani z chusty albo z nosidła?
Tak, oczywiście! Choć nie było to tak oczywiste dwadzieścia parę lat temu. Nie było też takiej wiedzy, być może nie wszystkie nosidła były przez nas używane bezpiecznie – tego ogromne żałuję! Bardzo mnie cieszy,że moja córka, mama dwóch niezwykle kreatywnych Istot, ma to tak naturalnie obecne. Jest też doulą, czyli nasze zawodowe drogi są niezwykle bliskie!
7. Czy jako lekarz wspiera Pani noszenie dzieci w chustach?
Zawsze polecam, ale zawsze radzę korzystanie z wiedzy osób posiadających wiedzę, kwalifikacje itd. W naszych czasach, gdzie mamy coraz więcej ekspertów i specjalistów, łatwo się pogubić komu zaufać… Ale wiele z problemów laktacyjnych dałoby się uniknąć, gdyby dzieci były bliżej swoich mam, np w chustach. Ten kulturowy przymus odkładania za wszelką cenę kilkudniowych dzieci do łóżeczek często jest bardzo dominującym początkiem wielu nieporozumień, nawet kłopotów
8. Wiem, że jest Pani bardzo zapracowana – czy w tej codziennej bieganinie jest czas na marzenia? Jak widzi się Pani za 10 lat?
Oooo… Marzeń mam całą głowę! Najczęściej bardzo mi przeszkadzają, bo jest ich tyle i wydają się tak łatwe do osiągnięcia,że wiele razy trudno mi uporządkować to wewnętrzne lobby. Marzę o podróżach i o “balkonie – dżungli”, kipiącym zielonością i pełnym pachnących róż. Co roku na wiosnę muszę się z tym skonfrontować, bo co roku inne potrzeby zajmują priorytetową pozycję.
9. Czego mogę Pani życzyć na koniec naszej rozmowy? Prawdziwej zmiany kierunku w moich relacjach z najbliższymi – sztuki znalezienia dla każdego z nich tej chwili na wyłączność.

Bardzo dziękuję!

#jeszczeblizej #kobietyniezwyczajne

„Do rozwoju dziecku potrzebny jest drugi kochający człowiek” – rozmowa z Agnieszką Słoniowską – znaną i cenioną fizjoterapeutką dzieci

Wywiad z Agnieszką Słoniowską z Dobry Start Dziecka Agnieszka Słoniowska – znaną i cenioną fizjoterapeutką dzieci, mgr rehabilitacji, terapeutką NDT-Bobath, terapeutką Integracji Sensorycznej, trenerem Masażu Shantala i mamą 5 dzieci, u której miałam przyjemność ukończyć 2 szkolenia z pielęgnacji neurorozwojowej i rozwoju dziecka w 1 roku życia. Bardzo profesjonalna, pełna energii a zarazem bardzo ciepła i empatyczna. To prawdziwy zaszczyt, że zgodziła się poświęcić swój cenny czas na rozmowę ze mną.

1. Agnieszko, miałam okazję poznać Cię podczas szkoleń, które prowadziłaś w Warszawie. Nie ulega wątpliwości, że jesteś prawdziwym guru w środowisku doradców noszenia jeśli chodzi o tematykę szeroko rozumianej pielęgnacji dziecka. Pozwolisz jednak, że nie będę Cię pytać tylko o kwestie techniczne. Jesteś bowiem również albo przede wszystkim mamą już 5 dzieci. Ile ma Twoje najstarsze a ile najmłodsze dziecko? Jak się czujesz jako świeżo upieczona mama?
Rzeczywiście w styczniu urodziła się nasza piąta pociecha- Marysia. Między najstarszą a najmłodszą córką jest 19 lat różnicy. Myślę, że to bardzo dobre doświadczenie dla nas wszystkich. Relacja z niemowlęciem obfituje w dobre doświadczenia zarówno dla nas rodziców jak i jego rodzeństwa, zwłaszcza nastolatków (chętniej wracają po lekcjach do domu ).
Jako mama czuję, że naprawdę jestem świeżo upieczona, bo dużo rzeczy przeżyłam po raz pierwszy. Pierwszą dwójkę dzieci rodziłam w domu, kolejna dwójkę w szpitalu i po 6 godzinach wychodziłam do domu. Teraz urodziłam w szpitalu, ze złym doświadczeniem opieki w trakcie porodu, czego konsekwencją było niedotlenienie maluszka a na dodatek przyszło mi spędzić 10 długich dni w szpitalu z moją córką i zmagać się z jej wyzwaniami zdrowotnymi, łącznie z operacją chirurgiczną w pełnej narkozie. Wszystko to było dla mnie nowe i zaskakujące. Dzięki temu, że miałam wiedzę o fizjologii dziecka i prawidłowej pielęgnacji mogłam zadbać o optymalne warunki dla rozwoju Małej. Niestety, ta wiedza ma dwa końce, bo bycie mamą świadomą zagrożeń dawało też zwiększony poziom stresu. Przypłaciłam to depresją, której się na całe szczęście nie dałam. Będąc świadoma tego co się ze mną dzieje szybko zaczęłam ją leczyć.
Od ostatniego czasu kiedy mieliśmy noworodka w domu minęło już 9 lat, dlatego wszystko dzieje się tak, jakby to było po raz pierwszy. Dostaliśmy jeszcze raz szansę przepracować nasze rodzicielstwo. Jesteśmy bardzo wdzięczni Bogu za ten dar, za jeszcze jednego człowieka do kochania.

2. Jak się ma pięcioro dzieci, to jest jeszcze coś, co człowieka może zaskoczyć? Wiesz przecież już chyba wszystko o rozwoju dziecka, o pielęgnacji.
Musze przyznać, że myślałam o swoim dziecku, ze będzie super dobrze rozwinięte, będzie leżeć najpierw na mnie a jak skończy 6 tyg to będzie już na podłodze, będzie poruszać się w idealnych wzorcach, że będzie niejako wizytówką moich umiejętności. Życie płata figle i cała historia szpitalna zainicjowała stałe tulenie dziecka nie przez 6 tyg a przez 14 tyg a potem i tak odkładanie na podłogę kiepsko szło. Nie dlatego, że Marysia nie dawała się odłożyć ale z powodu ilości chętnych do przytulania. Trudno wyrwać dziecko z rąk rodzeństwa czy taty, kiedy oni są ze sobą tacy szczęśliwi i widać jak bardzo się nawzajem potrzebują. W efekcie, jako fizjoterapeuta mogłabym się przyczepić do tego, jak nasz niemowlaczek się porusza ale nie robię tego. Powtarzam sobie to, co i rodzicom moich pacjentów: rób tyle ile dasz radę, najlepiej jak dajesz radę ale nigdy kosztem więzi. Ewidentnie widać to na naszej Marysi , że poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego i różnorodna pielęgnacja są tym co potrzebuje dziecko do życia i dobrego rozwoju. Ja wiem, że w przypadku Marysi na wszystko przyjdzie czas.
3. Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o bliskość w relacji z dziećmi. Można zachować tę bliskość mając taką gromadkę? Czy nie brakuje Ci godzin w dobie, żeby wszyscy mieli Ciebie na tyle, na ile potrzebują?
Jak się ma niemowlaka to wystarczy, że się uśmiechnie i łatwo już się nim zachwycić, zauważyć jego potrzeby. Z naszą 9-cio latką, która jeszcze intensywnie zdobywa świat i chce z nami się dzielić swoimi doświadczeniami też łatwo wejść w relacje ale już z 13-to letnim chłopakiem czy 17 i 19to latkami nie jest to takie proste. Myślę, że obecność Marysi spowodowała, że zwolniłam, jestem znacznie bardziej dostępna i fizycznie, i emocjonalnie dla moich dzieci. Dzięki temu mam więcej przestrzeni do świadomego bycia przy starszych dzieciach, dbania o nasze rodzinne rytuały i inne ważne aspekty tworzenia rodziny. Przede wszystkim ten zachwyt nad najmłodszą był przyczynkiem do uświadomienia sobie, że każde dziecko jest dla nas takim samym darem i błogosławieństwem, bez względu czy jest rozświergoloną trzecioklasistką, czy zbuntowanym nastolatkiem. Mam takie poczucie, że dzieci z wiekiem nie tyle potrzebują czasu rodzica co właśnie jego miłości wyrażonej w mądrym, nie narzucającym się towarzyszeniu trudnym wyborom, relacjom, emocjom. Staram się być wystarczająco dobrym rodzicem w tej kwestii.

4. Jesteś również trenerem Masażu Shantala. Sama marzę o zrobieniu kursu, bo kwestia czułego dotyku, który działa na dziecko uspokajająco i stanowi podstawę budowania więzi mnie bardzo interesuje. Czym jest ten masaż – na czym polega jego wyjątkowość?
Masaż shantala, mówiąc w bardzo dużym skrócie, jest więzią wyrażaną w dotyku. Wyjątkowe jest w nim to, że najbardziej predysponowaną osoba do jego wykonania nie jest żaden terapeuta a właśnie rodzic. W dobrej więzi tkwi istota rozwoju dziecka i radość z rodzicielstwa. To sposób na wzajemne poznanie się, zdobywanie zaufania i odnalezienie siebie w relacji z drugim człowiekiem.

5. A jeśli chodzi o chusty? Sama korzystałaś kiedyś z chust albo nosidła? Oczywiście mówię o noszeniu Twoich dzieci
Dopiero przy czwartym dziecku miałam sposobność skorzystać z dobrodziejstwa chusty. Teraz też noszę ale nie od urodzenia Marysi. Obie moje córki potrzebowały czasu, żeby dobrze poczuć się w chuście. Starsza jak pokochała to potem długo korzystaliśmy z usypiania jej w pouch’u. Kilka minut tulenia i dawała się odłożyć. Najmłodsza natomiast stopniowo po 3 miesiącu coraz częściej dawała się zamotać i kilka razy udało jej się tak zasnąć. Zobaczymy co przyniesie dalej życie.
Nosidła dopiero testuję i zdarzyło mi się włożyć już Malutką do ergonomika. Dla nas to jest sposób na tulenie, kiedy ona na nic innego się nie zgadza a moje ręce i kręgosłup odpadają.
Myślę, że nosidło nie może zastąpić chusty ale doskonale ją uzupełnia.

6. W dzisiejszych czasach bardzo dużo mówi się o pielęgnacji dzieci, non stop wysyłani jesteśmy do różnych specjalistów. Każdy mówi co innego. Słyszymy najczęściej o tym, co jest złe i czego jako rodzice nie powinniśmy robić. Bardzo często na konsultacjach widzę młodych rodziców przerażonych, którzy z lęku, że zrobią coś nie tak, nie potrafią się odnaleźć w swojej roli. Mam wrażenie, że coś takiego jak intuicja rodzica już nie istnieje. Jakie masz przemyślenia na ten temat? Jakie rady dla młodych i wystraszonych rodziców?
Mam takie samo doświadczenie w pracy z rodzicami. Często są przeciążeni nadmiarem zaleceń, wskazówek, dobrych rad, dążeniem do wystymulowania dziecka na jak najmądrzejszego, najszybszego, najlepszego, naj…(wstaw co chcesz). Mam poczucie, że problem w uruchomieniu naszej intuicji nie leży tylko w przeintelektualizowanym podejściu a w sposobie wychowania obecnych rodziców. Te 30 lat temu nie pozwalano dzieciom zastanawiać się co czują, jakie mają możliwości ani tym bardziej wyrażać swoich potrzeb. To inni ludzie mówili co mogą a czego nie, co mają jeść a czego nie, kiedy mają iść spać itp…Teraz te dzieci stały się dorosłymi, którzy ciągle szukają odpowiedzi na zewnątrz zamiast w sobie, muszą przeegzaminować dziecko u kilku specjalistów by poczuć się bezpiecznie, zamiast dać sobie i dziecku czas być nauczyć się siebie nawzajem, by rozbudzić intuicję. Chciałabym, by każdy rodzic miał taką dojrzałość, by potrafił oswoić lęk i by czuł się najbardziej kompetentną osobą do opieki nad własnym dzieckiem.

7. Widzę często, że rodzice bardzo chcą wspierać rozwój dziecka. Kupują najnowsze gadżety, nie żałują pieniędzy na nowinki techniczne, obkładają dziecko szumisiami, książeczkami, zabawkami sensorycznymi. Czy to wszystko jest potrzebne?
Do rozwoju dziecku potrzebny jest drugi kochający człowiek. Sprzęty mogą urozmaicać tą relację ale to co najważniejsze, to to, że żadne sprzęty nie mogą jej zastąpić. My-ludzie rozwijamy się dzięki relacji z drugim człowiekiem i rozwijamy się po to by umieć w tą relację wchodzić coraz lepiej. Zabawki nie są w stanie nas tego nauczyć.

8. Wracając do Ciebie i Twojej działalności, jakie plany na najbliższy rok? Jakie masz cele? Jakie marzenia te zawodowe i te prywatne? Czego mogę Ci życzyć?
Najbliższy rok będzie czasem ogromnie trudnych wyborów dla mnie, jak pogodzić moje domowe życie i apetyt na rozwój zawodowy oraz pracę. Chyba można mi życzyć mądrości w dokonywaniu tych wyborów. Pragnęłabym też dla mojej rodziny, byśmy za rok byli jeszcze bardziej zgraną drużyną, grającą do wspólnej bramki.

#jeszczeblizej #kobietaniezywczajna #dobrystartdzieck #wywiad #doradcanoszenia #clauwi

OD KIEDY MOŻNA NOSIĆ DZIECKO W CHUŚCIE?

Od kiedy można nosić dziecko w chuście?

Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi 🧐 To bardzo indywidualna sprawa. Dziecko jest gotowe do noszenie od urodzenia, natomiast warto dać sobie czas, żeby dojść do siebie po trudach porodu. Gdy już mama jest gotowa i w pełni sił, to można spokojnie przystąpić do nauki 💪

Są oczywiście wiązania, w których można bezpiecznie nosić dzieci już od urodzenia. Ale bezpiecznie czyli jak? Mówimy tutaj o pozycji fizjologicznej, prawidłowej w odpowiednim momencie rozwojowym. Najlepsza pozycja jest więc taka, jaką dziecko samo naturalnie przyjmuje. Właściwie przypomina tą z łona matki, zwaną pozycją embrionalną. Nazywana jest również zgięciowo-odwiedzeniową. Swoją drogą, stanowi ona dodatkowo profilaktykę dysplazji stawów biodrowych.
O co chodzi w tej prawidłowej pozycji? Jak ją uzyskać?
Najkrócej mówiąc – nóżki bąbelaska powinny być zgięte w kolanach na poziomie pępuszka pod kątem ok. 110°. Dzięki temu sprytnemu zabiegowi miednica się podwija, a kręgosłup zaokrągla w fizjologiczny kształt literki C. I tutaj właśnie mamy rozwiązanie zagadki – co z dzieckiem, które nie trzyma jeszcze główki? Właśnie takie ustawienie nóżek, miednicy i kręgosłupa sprawia, że główka swobodnie opada i opiera się na klatce rodzica. Kiedy popatrzymy na to z przodu, nóżki ustawieniem powinny przypominać literę M. Odwiedzenie zmienia się wraz z rozwojem dzidziulka – zaczynając od 60° a kończąc na 90°, dostosowując się do zmian zachodzących w krzywiznach kręgosłupa. A gdzie stópki? one naturalnie rotują się na zewnątrz.
O czym pamiętać?
Jeszcze raz przypominam – jeżeli chodzi o zapewnienie optymalnych warunków dla układu kostno-stawowego, zasada jest jedna- dziecko musi być prawidłowo zamotane. Nie ma wówczas mowy o wymuszonej pionizacji, której wszyscy się boją. Pionizacja bowiem to przyjmowanie postawy wyprostowanej, którą maluszek nabywa wraz z wiekiem, ucząc się sukcesywnie samodzielnego poruszania. Pionizowanie niemowlaka bardzo obciąża jego kręgosłup.
Często zaś słyszę zarzut, że przecież w chuście dziecko jest spionizowane. Otóż nie – to, że głowa jest u góry, a pupa u dołu to nie znaczy, że dziecko jest spionizowane. Ale od początku.
Trzeba sobie uświadomić, że kręgosłup noworodka w niczym nie przypomina budową tego naszego, ma kształt litery C i nie posiada charakterystycznych dla dojrzałego układu kostnego krzywizn. U dzidziulka kręgi mają strukturę chrzęstną, a krążki międzykręgowe są znacznie bardziej uwodnione, dzięki czemu bardzo dobrze amortyzują małe ciałko. Przy pozycji wyprostnej kości i stawy są poddawane dużym przeciążeniom a głowa naciska osiowo na kręgosłup, co jest bardzo dużym obciążeniem dla tak niedojrzałego organizmu. Na wszystko przychodzi czas, a żeby skutecznie rozładowywać te przeciążenia, kręgosłup musi dojrzeć, przyjmując kształt litery S i odpowiednie wygięcia w określonych odcinkach. Najpierw kształtuje się lordoza szyjna, dzieje się to między 4 a 8 tygodniem życia. Następnie, między 7 a 10-tym miesiącem życia kształtuje się kifoza piersiowa, co oznacza, że odcinek piersiowy kręgosłupa zaczyna się prostować, i co w rezultacie prowadzi w do samodzielnego siadu. Na końcu jest lordoza lędźwiowa, i to jest czas, w którym nasz dzidziuś zaczyna wstawać i samodzielnie chodzić. Właściwie dopiero od tej chwili kręgosłup dziecka jest spionizowany i chociaż już bardzo przypominaj nasz kręgosłup, to wciąż nie możemy mówić o pełnej dojrzałości.
Warto pamiętać, że chusta to narzędzie jak każde inne, które może być dobrze albo źle wykorzystane, dlatego zanim zaczniemy motać na własną rękę, to skontaktujmy się z doradcą noszenia.
Dołączam grafikę, która wiele powinna wyjaśnić (źródło mp.pl i pinterest)

#doradca #doradcasięwymądrza #odkiedynosić

Jestem złą matką …

Oglądam profile super matek i stwierdzam, że jestem złą matką.

Jestem złą matką, bo jestem zbyt surowa dla mojego Miśka, za mało organizuję mu zabaw edukacyjnych w domu, za dużo go przytulam, za często mówię mu, że nie mam czasu, za długo jest w przedszkolu, za mało ma zajęć sportowych, zbyt mało je warzyw, powinnam lepiej gotować i stworzyć bardziej zróżnicowaną dietę, za mało wiem o jego terapii, za dużo się przejmuję co powiedzą o nim inni…

Jestem złą matką, bo, za rzadko chodzę na spacery z Hanią, za dużo ją noszę, za mało czytam jej książek, za dużo pracuję, za dużo czasu spędzam na obowiązkach domowych, za często ze mną jeździ do pracy, za rzadko może mieć spokojna drzemkę w swoim łóżeczku, za mało ma zajęć ogólnorozwojowych, za późno poszła do dentysty, za dużo choruje, a ja zapomniałam znowu zrobić jej badań…

Jestem złą matką, bo za mało mam czasu z nimi, za mało czasu tylko dla nich… Ciągle czegoś za mało albo za dużo. Moje wybory wydają się wciąż niedobre, jestem ciągle nie tam gdzie chcieliby mnie widzieć inni. Marnuję czas z dziećmi, zamiast robić korpokarierę. Każdego dnia zamartwiam się o ich przyszłość, o to czy dobrze robię, o to czy moja intuicja mnie nie myli. Każdego dnia mam wyrzuty sumienia, że czegoś nie zrobiłam albo o czymś zapomniałam. Znacie to?

A gdyby tak odpuścić? Gdybym mogła być dla siebie dobra, łagodna, mniej wymagająca? Gdybym potrafiła powiedzieć sobie: „Ok, może te Twoje decyzje nie są obiektywnie najmądrzejsze, ale to najlepsze, co na tę chwilę i na wiedzę, którą masz, zrobiłaś.”

A gdyby tak olać? Gdybym spróbowała się nie zadręczać, że dzieci na kolację zjadły pizzę zamiast tarty z brokułami. Gdybym potrafiła pobawić się na spokojnie z dziećmi, chociaż wiem, że czekają 3 pralki, 2 suszarki i zmywarka? Jak by to było, gdybym poświęciła im full czas i atencję, bez telefonu w ręce. A może wieczorem przymknąć oczy, że nie chcą się kąpać, a zamiast tego obejrzeć razem bajkę, bo na nic więcej nie ma siły.

A może zrobić tak, jak radzą wszystkie te celebrytki i motywatorki – przejrzeć swoją listę obowiązków i zamienić wszystkie „muszę zrobić” na „chcę zrobić”. Może okaże się, że niewiele muszę. Może okaże się, że zupełnie inne są priorytety. Może czysty dom, okna, przez które coś widać i kuchnia pachnąca ciasteczkami fit nie znaczą tyle, co wtulone we mnie dwa małe ciałka.

A gdyby dać sobie prawo do pomyłek, przestrzeń do popełniania błędów, do pokazania tego moim dzieciom i dania im tym samym prawa do szukania swoich granic. Jakby to było nie musieć być idealną mamą?

Gdyby kiedyś okazało się jednak, że ten czas, w którym tak dużo jest ich w moim życiu, a tak mało ich samodzielności, tak wiele obowiązków, troski, czuwania w gorączce, śpiewania do ucha, tańczenia do muzyki, przytulania na kanapie, obcierania pupek, wycierania glutów, nocnych płaczów i krzyków „maaaaamooooo”, gdyby okazało się, że to najpiękniejsze lata mojego życia? Może nikt już nigdy nie będzie mnie tak potrzebował, tak kochał i tak mi ufał? Może mimo tego wszystkiego, o co mam do siebie pretensje, jestem dla nich najlepszą chociaż nieidealną mamą?

O ClauWi®

O ClauWi®

Szkoła Noszenia ClauWi® powstała 19 lat temu w Niemczech i była jedną z pierwszych tego typu instytucji w Europie. Clauwi szkoli Doradców Noszenia nie tylko w Europie, ale też w USA, Kanadzie i Australii. Dzięki stabilności i renomie Szkoła posiada już ugruntowaną pozycję na rynku szkoleniowym. Natomiast liczna i dobrze wykształcona kadra trenerska gwarantuje wysoki poziom szkoleń dla Doradców Noszenia.

Pomysłodawczynią Szkoły była Petra Wilhelm, która założyła ClauWi® wraz ze swoją przyjaciółką. Obie twierdziły, że noszenie powinno być przyjemne zarówno dla rodzica, jak i dziecka. Na bazie swoich własnych doświadczeń z noszeniem dzieci, Petra Wilhelm doszła do wniosku, że w noszeniu ważne są oczywiście bliskość i poczucie bezpieczeństwa, ale dodatkowo właściwa pozycja dziecka w chuście oraz postawa osoby noszącej.

Po przeprowadzeniu licznych konsultacji ze specjalistami – ortopedami, fizjoterapeutami i osteopatami, mogła odpowiedzieć sobie na pytania o to, jak układ kostno-mięśniowy dziecka, a przede wszystkim wrażliwy kręgosłup oraz miednica i stawy biodrowe reagują na noszenie w chuście. Dodatkowo dowiedziała się jak zachowują się poszczególne części ciała osoby, która nosi dziecko.

Trzeba też zaznaczyć, że bardzo ważnym aspektem działalności ClauWi® są międzynarodowe kontakty ze specjalistami w dziedzinie noszenia dzieci. Z kolei gwarancją dopracowanej w szczegółach koncepcji szkoleniowej, sprawdzonej podczas dziesiątek przeprowadzonych kursów, jest wieloletnie doświadczenie Szkoły.

Szkoła Noszenia ClauWi® to nie tylko perfekcja wiązań. Szkoła kładzie duży nacisk na wspieranie zdrowego rozwoju kręgosłupa i stawów biodrowych dziecka, a do tego zwraca uwagę i troszczy się o kręgosłup noszącego. Jej celem jest propagowanie idei noszenia dzieci w chustach i nosidłach miękkich oraz idei Rodzicielstwa Bliskości na całym świecie.

Więcej informacji można znaleźć na stronie polskiego przedstawicielstwo Szkoły Noszenia ClauWi®: www.clauwi.pl