Co to jest masaż Shantala? Od kiedy można masować? Jak wyglądają warsztaty? czyli FAQ

Co to jest masaż Shantala?

Masaż Shantala to sztuka masażu niemowląt oraz małych dzieci, którą przywiózł z Indii i rozpowszechnił w Europie – Frederick Leboyer, francuski położnik. Nie jest to masaż rehabilitacyjny, dlatego możemy wykonywać go samodzielnie w domowym zaciszu.

Od i do kiedy można masować?

Masaż Shantala można zacząć wykonywać, gdy dziecko skończy 6 tygodni (górnej granicy wieku nie ma). W tym czasie pojawia się uśmiech w odpowiedzi na uśmiech rodzica, można więc lepiej obserwować reakcję na dotyk. Wcześniej układ nerwowy maluszka nie jest gotowy na doświadczenie tylu bodźców, a jego skóra nie jest wystarczająco dojrzała na przyjęcie olejków, które aplikujemy podczas masażu. Odczekanie 6 tygodni jest też istotne pod kątem mamy, aby w spokoju mogła dojść do siebie przez czas połogu – masaż ma być przyjemnością zarówno dla maluszka jak i dla osoby, która go wykonuje.

Dlaczego warto masować?

-Zaspokajanie potrzeby bliskości, kontaktu i dotyku;

-umacnianie emocjonalnej więzi;

-budowanie poczucia bezpieczeństwa, co uspokaja i pozwala dziecku lepiej się rozwijać;

-korzystny wpływ na krążenie i stan skóry;

-budowanie naturalnej odporności dziecka poprzez pobudzenie układu limfatycznego.

Masaż Shantala można łączyć z masażem antykolkowym, który jest oddzielną techniką. W masażu antykolkowym skupiamy się bowiem wyłącznie na masowaniu brzuszka oraz gimnastyce, aby fizycznie ulżyć przy problemach z kolką. Wykonywany regularnie pomaga dziecku rozluźnić się, rozkurczyć jelita i zniwelować problemy z brzuchem.

Do kogo skierowane są te warsztaty?

Do par oczekujących swojego potomka oraz dla tych, którzy chcą lepiej poznać swoje dziecko, dać mu szansę na harmonijny rozwój, zaspokoić potrzebę bliskości czy wspierać naturalną odporność. Kurs jest również skierowany do rodziców i opiekunów, których dzieci mają problem z wyciszeniem, z zasypianiem czy z brzuszkiem. Jeśli niemowlę ma problemy z gazami, czyli podczas karmienia połyka powietrze, które gromadzi się w jelitach w postaci bąbelków i powoduje kolkę – masaż pomoże mu się rozluźnić, rozkurczyć jelita i uwolnić zalegające powietrze. Tzw. “kolka” może być wywoływana także przez nadmiar wrażeń, które dziecko odebrało w ciągu dnia. Masaż, działa nie tylko na mięśnie, skórę i układ krążenia, ale oddziałuje również na układ nerwowy. Likwiduje napięcie mięśni, przywraca tym samym prawidłowy rytm serca oraz ciśnienie krwi, a co za tym idzie – uspokaja i wycisza maluszka.

Jak odbywają się warsztaty online, ile osób bierze w nich udział?

Kameralne warsztaty oznaczają, że będę przed kamerą pokazywać krok po kroku, jak wykonać masaż Shantala (klatka piersiowa, ręce, nogi i brzuch, następnie plecy i twarzy) oraz masaż antykolkowy. Będziemy w małej grupie – max 5 osób.

Każdego uczestnika proszę wcześniej o zainstalowanie bezpłatnej aplikacji zoom.us , która daje możliwość połączenia się kilku osobom z domu, przez telefon lub laptopa. Jest opcja wyłączenia kamery – wtedy tylko się słyszymy albo wyciszenia głosu – wtedy tylko się widzimy. Za pierwszym razem pokażę krok po kroku cały masaż na lalce. Za drugim razem masujemy wspólnie – równocześnie ze mną.

A co jeśli dziecko nie współpracuje?

Jeśli jest taka możliwość – masujesz dziecko. Jeśli nie ma – możesz uczyć się obserwując cały warsztat albo masować np. lalkę lub misia.

O co trzeba zadbać w domu, żeby móc masować dziecko?

Trzeba mieć laptop albo telefon, dziecko (lub lalkę), ciepłe pomieszczenie – ok. 23°C, oliwkę naturalną albo olejek, kocyk i ręcznik – ewentualnie coś, w co można otulić dziecko po masażu.

Ile trwają warsztaty?

60 minut.

Czy warsztaty są płatne?

Tak, inwestycja to 50 zł – w tej cenie może uczyć się jedno lub obydwoje rodziców

Jak zapisać się na warsztaty?

Facebook:  @Jeszcze bliżej –  Kasia Romaniczyk

Telefon: 509 503 289

MAIL: kasia.warsztaty@gmail.com

O pewnym wirusie…

Ostatnio internety i fejsbuki zalewane są postami, które przechodzą od skrajność w skrajność – coś w stylu „dzięki Koronawirusie, że jesteś – dzięki Tobie jestem lepszym człowiekiem”, aż do „Koronawirusie ty szmato, przez twoje rogate dupsko nie mam pracy, ani pieniędzy, nie chce mi się żyć…” 😱😱😱
Daleka jestem od dziękowania wirusowi, ale bezsprzecznie trzeba przyznać, że z dnia na dzień, ten nasz pędzący świat rozwalił się o ścianę zwaną „korona”.
Czy tego chcemy czy nie, mamy do odrobienia lekcję. Czy nazwiemy ten czas „darowanym”, czy „wyrwanym” – on jest i czeka na to, co z nim zrobimy.
Czy tego chcemy, czy nie – widzimy jak w czasie rzeczywistym upada świat oparty na konsumpcjonizmie. Świat, w którym trzeba było mieć więcej, kupić więcej, wyrobić więcej…
Czy tego chcemy, czy nie – każdego dnia widzimy katastrofę zbliżającą się do naszego kraju. I nikt z nas nie był na to gotowy, chociaż coś tam czytał i coś tam oglądał.

W sieci jedni radzą nam podpisywać petycje, przeklinać rządzących, manifestować swoje niezadowolenie, publikować kolejne statystyki, lajkować straszliwe prognozy i pokazywać jak bardzo się martwimy i traktujemy epidemię na poważnie.
Drudzy zaś, namawiają do szukania dobra i światła w tym całym zamieszaniu, odrzucaniu złych treści, prezentowania tylko samych pozytywnych przekazów i wiary, że wszystko będzie dobrze

Co jest mi bardziej bliskie?
Odpowiedź nie jest taka prosta, bo życie nie jest czarno-białe.
Ale wiecie co?
Chcę wierzyć, że w tym nowym świecie będę mogła pokazać moim dzieciom, że to wszystko co gromadzimy nie jest nam potrzebne, bo i tak tego nie zabierzemy do grobu.
Chcę wierzyć, że moje dzieci będą mogły żyć w świecie, w którym zakupy będzie można zrobić raz w tygodniu, bo przecież do gotowania obiadu może wystarczy to, co mam w domu (i jak powiedziała moja przyjaciółka „Nie gotuj z głowy, tylko z tego co mas na chacie!” – dzięki Pati )
Chcę wierzyć, że wolny czas z dziećmi można zawsze będzie spędzać z dala od sklepów, galerii handlowych, bez telefonu w ręce, a po prostu z nimi – w parku, na spacerze w lesie, bez zegarka.
Chce wierzyć, że kiedyś znowu w sklepie bez problemu kupię drożdże, a że po papier toaletowy ne będzie ustawiała się stuosobowa kolejka. I że kiedyś znowu będę się uśmiechać na widok drugiego człowieka w sklepie, a nie będę się bała, odsuwając się na bezpieczną odległość 1-2 metrów.
Chcę wierzyć, że po tym wszystkim będziemy znów przytulać się z dziećmi na kanapie oglądając ich ulubione bajki, bez pośpiechu i bez uciekania, żeby odpocząć w drugim pokoju, przygotować się do pracy albo odpisać na maile. Chcę jak dziś albo jeszcze częściej, śpiewać z nimi, tańczyć, czytać książki, malować i słuchać ich opowieści. Chcę ich tulić do snu, zapewniać w nocy o tym, że jestem blisko gdy śni im się koszmar. Nie denerwować się, że znowu mam zarwaną noc. Chcę, żeby czuli się bezpiecznie inie czuli lęku, chociaż ja strasznie się boję o to, co z nimi będzie, gdy mnie zabraknie…
Chcę słuchać godzinami Hanki, która będzie mi opowiadać, że jest małym różowym kotkiem, albo że jest Sowellą, która ratuje świat 💗💗💗
Chcę się zachwycać rysunkami Misia, który rysuje cały czas lokomotywę, która ciągnie wannę – nie pytajcie dlaczego 🤣
Chcę wierzyć, że będą zawsze pamiętać i czuć, jak bardzo je kochałam…

Chcę wierzyć, że w tym nowym świecie telefony będą znowu służyć do dzwonienia. że będziemy mogli ze sobą rozmawiać, nie tylko wysyłać sobie wiadomości przez messenger…
Chcę wierzyć, że nadal będę mieć takie super kobiety blisko mnie, z którymi wspieramy się codziennie 😘
Chcę wierzyć, że będę mogła zrealizować te wszystkie obietnice, które sobie dajemy teraz w czasie kwarantanny.
Że pojedziemy w końcu do Francji z dziećmi, że znowu będę mieć czas na bieganie, że będę więcej malować, że kupimy wymarzony stary dom z ogrodem, że zrobimy dziką imprezę z dziewczynami i będziemy obżerać się kebabami…
Chcę wierzyć, że z tego koszmaru wyjdziemy…że będziemy szczęśliwi 🥰🥰🥰

Na zdjęciu moja Hanunka – widzi świat tylko na różowo 😆

#jeszczeblizej #koronawirus

O wielkim sercu matki i małym dzielnym Lwiątku…

Dzisiaj moją bohaterką jest Karolina Kuglin-Peña, bardzo niezwyczajna mama wyjątkowego chłopca, 7-miesięcznego Leona, który urodził się z wadą serca zwaną HLHS. Żona bardzo sympatycznego Meksykanina, dzięki któremu ma takie egzotycznie brzmiące nazwisko 😉

Prowadzi bloga „Z dziennika Leona Rozbójnika”, w którym zapisuje najważniejsze momenty z ich wspólnej walki o zdrowie i normalne życie. Prywatnie mocno obecna we wszystkich akcjach wspomagających inne chore dzieci. Nasze drogi skrzyżowały się oczywiście dzięki chustom <3, od tego czasu śledzę i podziwiam ją i jej zaangażowanie w tej trudnej na pewno walce o zdrowie ich synka.

Bardzo się cieszę, że zgodziła się poświęcić mi trochę czasu 🙂

  1. Karolina, może najpierw wyjaśnij nam co to za wada serca, z którą urodził się Leonek – co kryje się pod ta nazwą HLHS? Jak się ją leczy?

HLHS, czyli Hipoplastic Left Heart Syndrome, a po polsku Zespół Niedorozwoju Lewego Serca. Potocznie mówiąc, nasz Leon urodził się z połową serduszka. W praktyce oznacza to, że jego lewa komora, która odpowiada za pompowanie krwi do całego ciała, nie rozwinęła się lub jest szczątkowa. Generalnie nie jest w stanie podjąć pracy. HLHS jednak HLHSowi nie jest równy. W wielu przypadkach dochodzą wady towarzyszące. Każdy przypadek jest inny, tak jak inne są organizmy dzieci. Nawet dwa podobne przypadki mogą dać zupełnie inny rezultat leczenia. My mieliśmy trochę szczęścia w nieszczęściu, bo Leon ma tylko HLHS, bez dodatków. Nie daje to jednak gwarancji sukcesu.

Zespół niedorozwoju lewego serca jest jedną z najcięższych wrodzonych wad serca. Jest wadą krytyczna, która bez leczenia operacyjnego w ciągu pierwszego miesiąca życia jest w stu procentach śmiertelną. Takiego serduszka nie da się naprawić. Jedynym sposobem leczenia jest leczenie paliatywne, czyli przedłużające życie i poprawiające jego jakość. W tym celu przeprowadza się trzy operacje. Pierwsza operacja, przeprowadzana metodą Norwooda, musi odbyć się w początkowych dniach życia – jest to operacja ratująca życie. Polega ona na stworzeniu neoaorty przez połączenie aorty i pnia tętniczego, tworzy się w ten sposób nowe połączenie systemowe z prawą komorą. Wycina się także otwór w przegrodzie przedsionkowej, który zapewnia swobodna komunikację między przedsionkami.

Kolejnym etapem jest operacja Glenna lub Hemi-fontany (cel mają taki sam, jednak wykonanie trochę się różni). Polegają one na odłączeniu górnej części ciała od serca. Oznacza to, że krew płynąca z górnych partii ciała płynie prosto do płuc omijając serce.

Ostatnim etapem jest operacja metodą Fontany, która to oddziela krew, płynącą z dolnej części ciała od serca i skierowaniu jej bezpośrednio do płuc. W ten sposób po pełnej korekcie krążenie płucne zostaje całkowicie oddzielone od krążenia systemowego, dzięki czemu serce jednokomorowe jest odciążone.

Brzmi strasznie zawile i przyznam się szczerze, że czasem ciężko uwierzyć, że serce Leona działa zupełnie inaczej niż przeciętnego człowieka.

Najstarsze osoby z HLHS w Stanach Zjednoczonych mają trzydzieści parę lat. W Polsce około trzydziestu, bo i operujemy krócej niż USA. Są to dorośli ludzie, którzy w dużej mierze żyją normalnie. Zakładają rodziny. Cieszą się życiem. Przecierają szlak dla naszych dzieci. Wcześniej te dzieci po prostu umierały. Wierzę, że za 20-30 lat medycyna znajdzie sposób na nasze serduszka.

  1. Kiedy dowiedzieliście się, że Leon jest chory? Czy pamiętasz, co wtedy czułaś? Czy wtedy pojawił się pomysł na jego imię?

O tym, że z serduszkiem Leona może być coś nie tak dowiedzieliśmy się w trakcie badania USG II trymestru. Zostaliśmy wtedy skierowani na echo serca płodu. Dopiero u kardiologa dowiedzieliśmy się o wadzie serca.

Po diagnozie byliśmy załamani. Byliśmy wściekli, zrozpaczeni, przerażeni, zagubieni, osamotnieni. Myślę, że mogę tak wymieniać bez końca. Wszystkie negatywne emocje mieszały się ze sobą. Przepłakaliśmy dwa tygodnie. Nie bardzo nawet je pamiętam, jeśli mam być szczera. Staraliśmy się szukać jak najwięcej informacji. Zrozumieć wadę i to co się z nią wiąże. Przede wszystkim próbowaliśmy znaleźć nadzieję. I znaleźliśmy ją w historiach dzieci z HLHS w internecie. W historiach dorosłych (głównie w USA, ale w Polsce też) z połową serca. Wiadomo, nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie, ale okazało się, że nasz syn ma szansę na szczęśliwe życie. Powoli zaczęliśmy się oswajać z diagnozą. Mi bardzo pomogli serduszkowi rodzice, którzy przeszli przez to samo, przez co w tym momencie przechodziliśmy z moim mężem. Znalazłam ich na różnych grupach na Facebooku. Jest to nieocenione wsparcie.

Jeśli chodzi o imię, to Leon został Leonem znacznie wcześniej. Po USG I trymestru było już wiadomo, że spodziewamy się chłopca. Zaczęliśmy wybierać imię. Koniec końców Leon dostał imię po swoim pradziadku, a moim dziadku, którego nigdy nie poznałam, ale wiem, że moja mama, która zmarła dwa lata temu, bardzo by się cieszyła. Swoją drogą drugie imię, Guillermo, Leon dostał po swojej świętej pamięci babci od strony taty. Jak teraz myślę o tym, z perspektywy czasu, to wydaje mi się, że swoje imię miał zapisane w gwiazdach. Po prostu musiał być małym, dzielnym lwiątkiem 🙂

  1. Czy jest jakaś grupa wsparcia, jakaś grupa informacyjna, gdzie mogłaś szukać informacji na temat tej choroby?

Jest strona HLHS.pl poświęcona głównie tej wadzie. Dużo informacji na temat HLHS, jak i innych wad serca, można też znaleźć na stronie fundacji Serce Dziecka. Najwięcej jednak wsparcia i praktycznych informacji znalazłam na stronach na Facebooku. Między innymi „Dzieci z HLHS Połowa Serduszka”, „HLHS połowa serduszka na całe życie”, czy grupy poświęcone konkretnym ośrodkom, które operują tą wadę. W naszym przypadku jest to Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Prokocimiu, który na Facebooku ma grupę stworzoną przez stowarzyszenie Serduszko z Prokocimia. Grupa jest dedykowana dzieciom z wrodzonymi wadami serca, leczonymi w Prokocim. Jednak jako, że USD operuje najwięcej w Polsce serduszek z HLHS, bardzo dużo informacji i wsparcia można na niej uzyskać odnośnie tej wady.

Nic tak nie dodaje otuchy jak historie dzieci z HLHS. Kiedy było mi naprawdę źle, wchodziłam na grupę z Prokocimia, wpisywałam w wyszukiwarce HLHS i oglądałam zdjęcia uśmiechniętych dzieciaków z połową serduszka. Serduszkowe mamy i tatusiowie bardzo chętnie podpowiedzą, pocieszą, doradzą. Wsparcie jest ogromne! Nie wiem jak bym sobie bez nich poradziła.

  1. Narodziny dziecka, dla każdej z nas są wyjątkowym wydarzeniem. Zwykle czekamy na ten moment tak samo jak się go boimy – jak to było u Was?

Oczekiwanie na Leona bardzo nas cieszyło. Wiadomo, pierwsze dziecko, dużo stresu, w końcu całe nasze życie miało lada dzień się zmienić. Po diagnozie to oczekiwanie diametralnie się zmieniło. Doszedł strach. W głowie miałam cały czas jedną myśl, że kiedy Leon się urodzi, nie będę mogła go już chronić. W czasie ciąży dziecko z HLHS jest bezpieczne, ponieważ serce płodu działa zupełnie inaczej niż nasze. Między aorta a pniem tętniczym istnieje połączenie, które w kilka godzin po narodzinach zaczyna się zamykać. Dlatego też pierwszą operację należy przeprowadzić w pierwszych dniach życia, zanim połączenie zostanie zamknięte. Między czasie podawany jest lek, który ma na celu spowolnienie jego zamknięcia.

Pomimo niepewności i strachu bardzo chcieliśmy poznać naszego Małego Wojownika.

Niestety poród nie był takim jakim bym go sobie życzyła. Marzył mi się poród siłami natury.

Miesiąc przed terminem porodu została podjęta decyzja o cesarskim cięciu. HLHS nie jest przeciwwskazaniem do porodu siłami natury. Większość lekarzy nawet zachęca do takiego rozwiązania. W naszym przypadku była to decyzja czysto logistyczna, związana z dużą ilością dzieci z tą wadą w szpitalu, w którym miałam rodzić.

Cesarka była dla mnie ciężkim przeżyciem, a i po porodzie nie mogłam zabrać synka do domu, jak większość mam. Było ciężko. Nie tak sobie człowiek wyobraża oczekiwanie na dziecko, ale staramy się to nadrabiać, jak tylko mamy możliwość.

  1. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłaś swojego syna? Mogłaś z nim być blisko jak po normalnym porodzie? Mogłaś na przykład kangurować? Karmić piersią?

Pierwszy raz Leona zobaczyłam zaraz po cesarskim cięciu. Byłam tak przerażona tym, że już więcej nie będę w stanie go chronić, że cała cesarkę przepłakałam. Synka przystawiono mi do twarzy na minutę, może dwie. Był taki cieplutki i śliczny. Chwilę później był już inkubatorze, w drodze na oddział neonatologiczny, gdzie poszedł za nim tata. Na sali pooperacyjnej dostałam wiadomość od męża, że lekarze postanowili od razu przewieźć Leona do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego. Leon leżał na oddziale kardiologii w USD, a ja przez kolejne dwa dni na oddziale patologii ciąży w innym szpitalu. Po dwóch dniach wypisałam się ze szpitala na własne ryzyko. Byleby móc w końcu być przy moim dziecku. Po trzech dniach, bodajże, pielęgniarka pomogła mi wziąć synka na ręce. Nie było to proste. Ja nie miałam wprawy, a Leon miał podłączone elektrody, pulsoksymetr i leki. Popłakałam się. Po raz pierwszy miałam swoje dziecko na rękach. Chociaż nie mogliśmy się przytulać tyle ile byśmy chcieli, to próbowaliśmy chociaż dużo do Leonka mówić. Opowiadać o rodzinie, o domu, o Meksyku. Czytaliśmy książeczki.

Nigdy nie karmiłam piersią. Przez miesiąc odciągałam mleko i zanosiłam do szpitala. Niestety 4 dni przed wypisem straciłam pokarm. Wiem, że niektórym mamom udaje się wytrwać z laktatorem do końca. Bardzo je podziwiam.

  1. Ponieważ jesteśmy na stronie „Jeszcze bliżej” – zawsze pytam o bliskość – czym ona jest dla Ciebie?

Pierwsze co przyszło mi na myśl to to, że bliskość jest lekiem na wszystko. Leon po pierwszej operacji bardzo się zanosił. Do tego stopnia, że nasz pobyt w szpitalu przedłużył się, ponieważ lekarze nie byli pewni z czego to może wynikać. Jak tylko coś go zdenerwowało potrafił się bardzo nakręcić i w chwili robił się czerwony, a zaraz później purpurowy. Przy wypisie bardzo się denerwowałam. Niby wiedziałam już jak mam reagować, ale kiedy nagle dziecko przestaje oddychać, najbardziej doświadczony rodzic może się zestresować. O dziwo, w domu, gdzie w końcu mogliśmy się przytulać, głaskać, miziać i po prostu być ze sobą do woli, po dwóch tygodniach, Leon przestał się zanosić.

Wiem, że istnieją ludzie wyznający zasadę „nie noś, bo się przyzwyczai”, ale staram się ich omijać. Leon w ciągu dnia głównie śpi u mnie na rękach, dzięki czemu jestem najmniej zorganizowana mamą wszechczasów, ale w życiu tego nie zmienię. Wiem, że właśnie dzięki temu, Leon jest takim radosnym dzieckiem. Pomimo tego wszystkiego przez co przeszedł. Bliskość leczy rany, zwłaszcza te na duszy.

  1. Chciałabym też nawiązać do chust, bo tak jak wspomniałam, poznałyśmy się przy okazji chustowania 😉 dlaczego chciałaś nosić Leona? I pamiętam, że były to chusty prosto z Meksyku 😉

Chusty pojawiły się już w ciąży, ale w trochę innej formie i w innym celu. Wymarzyłam sobie, że będę rodzic naturalnie i że będzie to piękny, błękitny poród. Z mężem u boku, z relaksacyjną muzyką. Chciałam rodzić głową, a nie tylko ciałem. Niestety plany się diametralnie zmieniły, a z błękitnego porodu zostało tyle co nic. No może poza chustami. Chusty oryginalnie miały być do masażu przy porodzie. Czytając na temat chust do masażu ciężko było nie trafić na temat chust do noszenia dzieci. Idea bardzo mi się spodobała. Uważam, że to rzecz praktyczna, bo ręce wolne, łatwiej gdzieś wyjść, czy zrobić zakupy z bobasem. Dodatkowo to jeszcze sama przyjemność, bo można bezkarnie się przytulać z maluchem zawsze i wszędzie! Ideał! Znajoma przywoziła chusty z Meksyku na zajęcia przygotowujące do porodu. Pomyślałam, że i ja w Meksyku poszukam, bo akurat jechaliśmy do rodziny. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Przywieźliśmy dwie chusty, jak pewnie pamiętasz. Uczyliśmy się podstawowego wiązania na zajęciach ze szkoły rodzenia. Jednak jest różnica motać lalkę, a motać prawdziwe dziecko. Czuliśmy się bardzo niepewnie w temacie i tak trafiliśmy na Ciebie 🙂

  1. Jaki jest Leon? Pamiętam go, i taki zdaje się być na zdjęciach, jako bardzo pogodnego i dzielnego chłopca. Mam rację?

Leon, moja radosna kluseczka. To prawda, jest niezwykle pogodny. Chyba nie znam bobasa, który tyle by się uśmiechał. Jest też niezwykle kontaktowy. Uwielbia ludzi. Jeśli tylko ktoś wejdzie do naszej sali na oddziale, od razu śledzi tę osobę wzrokiem. Jeśli dana osoba zwróci na niego uwagę, czy zagada, zostanie automatycznie obdarzona uśmiechem. Kontakt z ludźmi jest dla niego często ciekawszy niż zabawki.

Dzielności też nie można mu odmówić. Przeszedł w swoim życiu już tyle, a mimo to uśmiech nie schodzi mu z buzi. Nawet kiedy przy oczyszczaniu rany oparzeniowej strasznie płakał, wystarczyło żeby mama przytuliła po fakcie, dała buziaka i bobas znowu się uśmiechał. Jest też bardzo uparty, ambitny i ciekawy świata. Wszystko musi widzieć, wszystkiego dotknąć. Rośnie z niego człowiek, który będzie brał życie całymi garściami i wada serca mu w tym nie przeszkodzi.

  1. Jak Ty sobie radzisz? Czy można normalnie żyć między jednym a drugim wyjazdem do szpitala? Skąd bierzesz siłę? Jak wspierają Was Wasze rodziny? Tu na miejscu i z Meksyku?

W ciągu 7 miesięcy życia Leona, trzy spędził w szpitalu. Będąc na oddziale mam wrażenie, że jesteśmy cały czas w szpitalu. Jednak, kiedy wracamy do domu zupełnie o tym czasie zapominamy. Życie w domu jest normalne. Oczywiście o wadzie przypominają nam leki, które Leon bierze codziennie oraz wizyty u kardiologa. Ostatnio doszły też zastrzyki. Znajomych, którzy przychodzą do nas w odwiedziny przepytujemy o stan zdrowia, przed umówieniem spotkania, a jak przyjdą, na „dzień dobry” częstujemy żelem antybakteryjnym. Nie znamy innego życia z dzieckiem. Mamy tylko Leona, więc takie życie jest dla nas całkiem normalne. Myślę jednak, że nie odbiega od normalnego życia.

Rodziny mamy daleko. Rodzina mojego męża zdecydowanie dalej niż moja. Do moich sióstr mam 300 km. Mimo to jedni i drodzy wspierają nas jak mogą.

Pomagają nam też przyjaciele. Nasi anieli stróże! Nasza Kasia z Dawidem, którzy zawsze nam dają dach nad głową, żebyśmy mieli blisko do szpitala. Wszyscy, którzy opiekowali się naszym kotem, którego podrzucamy praktycznie z dnia na dzień. Fantastyczni ludzie, którzy pomagają jak mogą. Dzięki nim jest nam łatwiej walczyć o naszego syna. Kochani! Jeśli to czytacie! Dziękuję Wam, że jesteście!

  1. Jak wygląda aktualnie sytuacja zdrowotna Leona, ile operacji Was czeka? Na czym będą polegać?

Jak wiesz, jesteśmy obecnie w Krakowie. Leon parę dni temu miał swoją trzecią operacje. Nie była to jedna z operacji planowych, a próba operacyjnego udrożnienia tętnicy płucnej. Piszę próba ponieważ, niestety póki co nie wiadomo czy się powiodła.

Leon jest w sumie po trzech operacjach i trzech cewnikowaniach serduszka. Samo serce ma się całkiem nieźle. Ładnie się kurczy. Daje rade. Co zresztą widać po Leonie, bo mało które dziecko z HLHS tak pięknie przybiera na wadze i ma takie pysie 🙂 Osoba niewtajemniczona mogłaby pomyśleć, że jest w stu procentach zdrowy.

Nasza największą bolączką jest w tym momencie lewa tętnica płucna. Obecnie Leon dochodzi do siebie po operacji na oddziale terapii intensywnej.

W przyszłości, ok 2-3 roku życia, czeka nas ostatni etap korekcji serca, czyli zabieg Fontany. Czy czaka nas jeszcze jakaś operacja ciężko powiedzieć. Mam nadzieję, że nie.

  1. Wiem, że niedługo czeka Was przeprowadzka do nowego mieszkania, czyli remonty i kolejne stresy? A może się mylę? Może to Was będzie odstresowywać?

Hmm… tak, to prawda. Kupiliśmy mieszkanie, jeszcze zanim wiedzieliśmy o Leonie. O ciąży dowiedzieliśmy się dosłownie chwilę później. Idealnie się złożyło. Przez pierwsze miesiące ciąży czas płynął mi na pracy, planowaniu porodu i planowaniu wykończenia mieszkania. Do czasu, aż usłyszeliśmy diagnozę. W tym momencie wszystko stanęło na głowie. Co prawda Leon miał się urodzić w sierpniu 2019, a mieszkanie miało być gotowe do odbioru końcem grudnia, ale nie chciałam ryzykować. Nie wiedzieliśmy ile będziemy w szpitalu po pierwszej operacji. Niektóre dzieci wychodzą po miesiącu, inne po pół roku i dłużej. Jeszcze przed porodem mieliśmy podpisana umowę na wykończenie mieszkania z firmą, z którą mój mąż mógłby porozumieć się po angielsku, jeśli byłaby taka potrzeba. Misterny plan wykończenia został zamieniony na absolutne minimum. W tym momencie jesteśmy po dwóch etapach korekcji serduszka Leona, a mimo to dalej nie bylibyśmy w stanie być na miejscu i dopilnować prac wykończeniowych. Na szczęście udało nam się większość formalności i spraw załatwić wcześniej i dzięki temu ograniczyć stres do minimum. Nacieszymy się mieszkaniem za parę miesięcy. Na spokojnie 🙂

  1. W związku z nowym rozdziałem w Waszym życiu, czego mogę Tobie życzyć? Czego pragniesz dla siebie? Dla Was?

Zdrowia dla Leonka, to zawsze będzie nasz numer jeden. Nie wiem czego jeszcze moglibyśmy sobie życzyć. Cała resztę już mamy. Mamy siebie, mamy Leona, dzięki któremu codziennie uczymy się doceniać to co mamy i cieszyć się każdą chwilą. Brzmi jak banał, ale chyba za często zapominamy, że życie jest tu i teraz i jest pięknym takim jakim jest. Nie żyje się raz, tylko raz się umiera. Żyje się codziennie, jak ktoś kiedyś powiedział.

Dla siebie życzyłabym więcej siły na te trudne chwile.

A i może chwili spokoju moglibyśmy sobie życzyć 😉

Dziękuję <3

Nie wiedziałam, że matka…

Na spotkaniach z Wami jest zawsze czas na to, żeby pogadać o rzeczach ważnych i mniej ważnych. O kolkach, o zielonych kupach, o zazdrosnym starszaku, o sraczce w przedszkolu, o nadopiekuńczej babci, o panikującym mężu, o tonie prania, o śniadaniu, które czeka na stole od kilku godzin wraz z zimną kawą.
Tak często słyszę od Was: „Przeczytałam całą masę poradników, a jednak nie jestem kompletnie gotowa na to całe macierzyństwo. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam…”
No właśnie, miałam podobnie. Zanim stałam się mamą, nie wiedziałam tyyyyylu rzeczy.
 
Czego nie wiedziałam?
 
Nie wiedziałam, że matka może non stop ryczeć. Wiedziałam, że w ciąży hormony szaleją i beczałam nawet na reklamach świątecznych, ale myślałam, że to przechodzi :/ w końcu nie należę do najbardziej miękkich osobniczek. A tu dupson – nie przeszło. Wzruszam się na widok małej różowej świnki, reklamy środka przeciwbólowego dla dzieci i zdjęcia chorego dziecka.
 
Nie wiedziałam, że matka pija zimną kawę. Wiem wiem, są takie które piją ciepłą. Podziwiam – mnie się jeszcze nie udało.
 
Nie wiedziałam, że jak się jest matką, to czas biegnie jeszcze szybciej. Zapieprza, zadupcza, zaiwania. Brakuje mi godzin w dniu, dni w tygodniu, tygodni w miesiącu. Jak kiedyś mówiłam, że nie mama czasu (a dzieci nie miałam), to strasznie bluźniłam. Teraz chyba pokutuję!
 
Nie wiedziałam, że matka może nie spać w nocy. Może nie spać w nocy więcej niż tydzień, więcej niż miesiąc a nawet może nie mieć ani jednej przespanej całkiem nocy od kilku lat.
 
Nie wiedziałam, że jak stajesz się matką to możesz zapomnieć, że kiedykolwiek zobaczysz puste dno kosza na pranie. Ilość prania mnie rozwala. Codziennie robię kilka pralek, sortuje, składam, wkładam do suszarki, wyciągam znowu wkładam i tak non stop. To never ending story!
 
Nie wiedziałam, że matka nie czytają książek. Dobra, wiem – Ty pewnie przeczytałaś – bierzesz udział w challengu 50 książek w tydzień, ale ja – w pierwszym roku życia mojego dziecka, nie przeczytałam nic oprócz poradników, nad którymi i tak zawsze usypiałam. Moja głowa robiła się ciężka już po kilku kartkach i tak w kółko, o każdej porze dnia…
 
Nie wiedziałam, że w domu matki jest non stop burdel. Mam wrażenie, że nic innego nie robię, tylko sprzątam, a jednak jest non stop bałagan. Ciągle mi wstyd, że to o mnie źle świadczy. Swego czasu, ulubione powiedzenie mojej Hanunki brzmiało: „Ale tutaj syf!!!” Nie wiem ile razy dziennie to powtarzałam, ale widocznie często. Ehhh…
 
Nie wiedziałam, że matka zamiast torebuni ma wielką torbę albo najlepiej ogromny plecak, w którym musi mieć zawsze mokre chusteczki, kocyk, pieluszkę tetrową, ubranie zapasowe, chustę kółkową, pampery na zmianę, przekąski, wodę mineralną, książeczkę, auto dla syna i kotka dla córki. Albo przy dwójce dzieci to wszystko razy 2.
 
Nie wiedziałam, że matka działa ciągle na najwyższych obrotach wykazując się nadprzyrodzonymi zdolnościami. Wie jak przeprowadzić udany transfer dziecka z chusty do łóżeczka; jak ułożyć pieluszkę koło buzi dziecka, żeby nie wypadał smoczek w trakcie snu; jak wyczaić, że na gemini jest darmowa dostawa a w smyku wyprze, więc warto zrobić zakupy; jak przemycić warzywa w zupie; jak fortelem zachęcić dziecko, żeby wyszło z domu do przedszkola; jak nie doprowadzić do 3 wojny światowej z powodu źle przekrojonej kanapki; jak zareagować na pierwsze oznaki przeziębienia; jak przekonać, żeby założyło czapkę kiedy jest mróz; jak nie wyjść z siebie słysząc milion pytań na minutę.
 
Nie wiedziałam, że matki zawsze mierzy się inną miarą. Robisz wszystko, jak potrafisz najlepiej, a zawsze znajdzie się jakaś Pańcia na fejsbuce, która Cię skrytykuje. Karmisz? – źle! Głodzisz? – gorzej! Piersią? słabo – cyc Ci opadnie do ziemi i już nie podniesiesz. Z butli? nie będziesz mieć więzi z dzieckiem. Nosisz w chuście? kiepsko – przyzwyczaisz! Nie nosisz w chuście? nie jesteś RB, pewnie nie kochasz swojego dziecka. Jeszcze nie schudłaś po ciąży? Chyba już powinnaś! Jesteś za chuda? głodzisz się – pewnie masz depresję. A tak w ogóle to nie powinnaś narzekać, w końcu siedzisz w domu na urlopie. Dziecko pachnie, Ty leżysz, pralka pierze, zmywarka zmywa, suszarka suszy, gra muzyka:
„Jest super, jest super, więc o co Ci chodzi?…”

Ja tak samo ja Ty…

Ostatnio fejsbuk przypomina mi posty sprzed 5 i 6 lat.

Moje rysunki, moje obrazy, moje zabawy z malowaniem.

Czy mi tego brakuje? Pewnie.

Czy zamieniłabym teraźniejsze życie na tamto? Nigdy.

Czy wrócę kiedyś do moich pasji? Z pewnością!

Tylko trochę odpocznę… bo chyba tego potrzebuję. Tak sobie zdałam z tego sprawę, gdy dzisiaj stałam przed znakiem STOP i czekałam aż zmieni się na zielone heheheheh

Ostatnio bardzo często słyszę na konsultacjach jak bardzo jesteś zmęczona MAMO. I wierz mi, pamiętam doskonale jak to jest… Pamiętam…

Bo ja, tak samo jak Ty, ze strachem odkładałam dziecko do łóżka modląc się, żeby nie przeleciała w tym momencie żadna mucha i nie zaszeleścił żaden liść.

Tak samo jak Ty, przysypiałam przy karmieniu piersią i budziłam się ze strachem, czy nie wypadło mi gdzieś dziecko.

Tak samo jak Ty, zapisywałam godziny karmienia w zeszycie, zaznaczając z której piersi jadło i na której skończyło.

Tak samo jak Ty, sprawdzałam na telefonie jak długo i czy efektywnie ssało pierś.

Tak samo jak Ty, jedną ręką podtrzymywałam dziecko przy piersi a drugą wpisywałam w google „czy to normalne, że moje dziecko…”

Tak samo jak Ty, wyczekiwałam na godzinę 17.00 – na powrót męża z pracy.

Tak samo jak Ty, wybiegałam po tej 17.00 z domu, na zakupy do Lidla, wybierając ten najbardziej odległy od domu, żeby jechać samochodem i włączyć w drodze głośno muzę.

Tak samo jak Ty, zastanawiałam się, czy dobrze robię biorąc je setny raz w ramiona, gdy płacze i czy oby na pewno wszystkie ciotki „dobre rady” nie mają racji, że je rozpieszczam.

Tak samo jak Ty, płakałam nad jego płaczem nie mogąc mu pomóc.

Tak samo jak Ty, zastanawiałam się czy nie dać mu butelki mm na noc, bo pewnie nie najada się moim pokarmem.

Tak samo ja Ty, ubolewałam nad moim umierającym życiem towarzyskim.

Tak samo jak Ty, patrzyłam na swoje ciało i chciałam wyć.

Tak samo jak Ty, nie prosiłam o pomoc, żeby nikt nie pomyślał, że jestem złą matką.

Tak samo jak Ty, nie przyznawałam się, że nic nie zrozumiałam co mówi do mnie pediatra.

Tak samo jak Ty, myślałam, że czasem lepiej wygadać się na fb niż bliskim osobom.

Dlatego w tym trudnym czasie, nie tylko dla dziecka, ale w tym czasie trudnym dla Ciebie mamo – nie bój się prosić o pomoc; nie bój się mówić, że Ci ciężko; nie bój się w końcu otoczyć wioską kobiet, które dadzą Ci wsparcie.

Bo my jesteśmy.

Takie same jak Ty…

#wsparcie #jeszczeblizej #mama #wioskakobiet

 

Foto @Magdalena Walter Photography

Ja wybieram zauważać emocje, nazywać je i towarzyszyć w nich moim dzieciom…

Coraz częściej zdaję sobie sprawę, jak trudno nam jest uwolnić się od starych przekonań i postaw w życiu, w wychowywaniu naszych maluchów. Bo to STARE i DOBRE tak mamy mocno w nas zakorzenione, że aby iść nową drogą, zaopiekować się sobą i naszym dzieckiem INACZEJ, w sposób harmonijny i zdrowy, niejednokrotnie musimy zderzyć się ze ścianą 😤😤😤

Wciąż słyszymy „Przecież jeden klaps jeszcze nikogo nie zabił”, „kiedyś było inaczej i jakoś żyjemy”, „nasi rodzice się tak nami nie przejmowali i jakoś świetnie sobie radzimy”, „kiedyś dzieci to przynajmniej się bały i szanowały rodziców”…

Sama pochodzę z tych czasów, autorytarnych metod wychowania, gdzie o czułości i bliskości mogłam tylko pomarzyć. Musiałam i muszę wykonać ogromną pracę, żeby nauczyć się kochać i być blisko INACZEJ…

Poza tym, badania pokazują jednoznacznie, że tamte metody wychowawcze wpływały destrukcyjnie na psychikę dzieci, na ich rozwój społeczny, emocjonalny…

Warto więc pamiętać, że mamy wpływ na rozwój mózgu dziecka. Od nas w dużej mierze zależy czy wykształcą się w nim połączenia odpowiedzialne za radzenie sobie ze stresem i z emocjami, za rozwój inteligencji rozumianej szerzej niż tylko poziom IQ, za budowanie relacji, za tworzenie zdrowych wzorców i przeżywania uczuć.

Tak więc możemy dalej powtarzać za naszymi rodzicami „bądź grzeczny”, „przestań płakać”, „nic się nie stało”, „nie wolno się denerwować”…i jakoś pewnie będą sobie radziły i jakoś na pewno będą żyć.

Mamy WYBÓR – to my decydujemy!

Ja wybieram zauważać emocje, nazywać je i towarzyszyć w nich moim dzieciom. Wolę więc mówić „widzę, że jest Ci smutno”, „Jesteś zły, mam rację?”, „słyszę Cię”…

Ja wolę wspierać 💗💗💗

#jeszczeblizej #blizejdziecka #wychowanie

Foto mojej Hanunki by Magdalena Walter Photography

Tak sobie patrzę na tego mojego syna…

Tak sobie patrzę na tego mojego syna i się zastanawiam czy aby na pewno robię wszystko ok?

Od jego urodzenia przeszłam chyba wszystkie stany, od ciężkiego załamania, że nigdy tego nie ogarnę, przez straszne zmęczenie, zwątpienie, że nie wiem gdzie jestem i dokąd idę, w końcu po akceptację jego i siebie samej w tym procesie, a potem nawet wdzięczność za to, co mi daje i kim się stałam.

Czasem zastanawiam się jak to się stało, że nie zwariowałam (chyba że to jeszcze przed mną 😂) słuchając tych wszystkich dobrych rad dotyczących wychowania i leczenia mojego „trudnego” dziecka. A było tego sporo – doradzano nam leczenie chyba wszystkimi odmianami ziółek, tymi legalnymi i tymi mniej 😆 a terapii tez się sporo przewinęło – od kuracji komórkami macierzystymi po leczenie moczem bawoła czy innego kopytnego 😱😱😱

Myślałam, że coś robiłam nie tak – może to wina ciężkiego porodu, potem może problemów z karmieniem, a może tego, że zupełnie nie nadawałam się na matkę – w końcu nie jestem typową Matką Polką…

A ja przecież kochałam i tuliłam ile mogłam, towarzyszyłam i tłumaczyłam, co potrafiłam – podążałam za nim i wspierałam, chociaż było mi bardzo ciężko opanować ten huragan emocji, agresji i wybuchów złości. Im bardziej szalał, tym ja stawałam się spokojniejsza. Pokazywałam strategie, zapewniałam o swojej obecności, mówiłam, że go słyszę, cierpiałam ale trwałam przy nim…

A jak to wygląda z boku? Ludzie do dziś potrafią pod nosem powiedzieć 😤😤😤 „to jest właśnie efekt bezstresowego wychowania”, „dostał by raz na tyłek, to by się nauczył”, „matka sobie nie radzi”, „niegrzeczny bachor, pewnie non stop przed telewizorem siedzi”, „jak można się tak drzeć?!”

No więc, tak sobie patrzę na tego mojego syna i się zastanawiam czy aby na pewno robię wszystko ok?

Chcę wierzyć, że ta moja bezwarunkowa miłość da mu siłę, żeby zmierzyć się z tym pokręconym światem, gdzie każdy musi być wycięty z jednego szablonu. Chcę wierzyć, że zawsze będzie czuł, iż może do mnie przyjść. Chcę w końcu wierzyć, że te oczy będą zawsze takie radosne 😍

#jeszczeblizej #mójmałyMiś #trudnedziecko #pokręcenidorośli  #niegrzeczne

Foto oczywiście – tylko ona go tak pięknie widzi – Magdalena Walter Photography

6 SPOSOBÓW NA TO, ŻEBY PRZYGOTOWANIA DO ŚWIĄT BYŁY PRZYJEMNE

6 SPOSOBÓW NA TO, ŻEBY PRZYGOTOWANIA DO ŚWIĄT BYŁY PRZYJEMNE

Czujecie już magię Świąt? W audycjach radiowych codziennie słychać „Ol aj łont for Krismas its ju”, wszędzie korki, przed sklepami pełno samochodów, w każdym sklepie kolejki, na uszka i pierogi skończyły się już dawno zapisy, kto nie zamówił, ten trąba! W domu prawdziwa stajenka, wszystko się klei, z góry prania można spokojnie zrobić choinkę, ale przynajmniej Jezusek będzie czuł się jak w domu dzieci chore, nic jeszcze nie mam – kiedy ja to ogarnę?! Stres
Czy tak musi być? Jakie mam sposoby, żeby Święta były przyjemniejsze?

🎄 Po pierwsze – znajdź chustę albo nosidło dzieci chore, to dzieci marudne – no to hop w chustę i na plecy, mam dwie wolne ręce, mogę lepić uszka dzieci zdrowe, ale przeszkadzają – zamotaj i zablokuj szkodnika
🎄 Po drugie – podziel się obowiązkami! Wszyscy wiemy, że potrafisz odkurzając mieszkanie ugotować obiad, robić zakupy w tesko onlajn, nastawić pranie, nakarmić dziecko i jeszcze pokłócić się z mężem przez telefon ale tym razem tak zorganizuj obowiązki, żeby każdy miał swoje zadanie – wszyscy będą się czuć bardziej potrzebni i zaangażowani.
🎄 Po trzecie – wyluzuj! To tylko 2 dni, podczas których sklepy są zamknięte. Twoja rodzina przeżyje, nawet jeśli o czymś zapomnisz. Nie rób więc zapasów na 2 lata! W ostateczności, na pewno masz tak samo fajnych sąsiadów jak ja, którzy w kryzysie oddadzą Ci ostatnią marchewkę, żebyś mogła ugotować zupę
🎄 Po czwarte – nie obserwuj instamatek i fejsbukowych wariatek, które w pełnych makijażach i nowych fryzurach prezentują swoje świąteczne domy! Serio – myślisz, że tak wygląda rzeczywistość? Że one wszystkie już mają ogarnięte chaty, potrawy, ciasta, ciasteczka i jeszcze zdążyły podskoczyć do SPA?! No ja szczerze wątpię każda tak jak, ledwo ogarnia więc spo – koj – nie
🎄 Po piąte – nie drzyj się na wszystkich! Nie terroryzuj męża, nie krzycz na dzieci, nie przeklinaj w samochodzie, nie wkurzaj się w kolejce! Tak wiele zależy od Ciebie samej, jaki będziesz mieć nastrój przez te kolejne dni. No bądźmy dla siebie lepsi! Jak to mówi nasza przyjaciółka : „Zastanów się czy chcesz się tak czuć – jeśli nie, to zrób wszystko, żeby się tak nie czuć ;)”
🎄 Po szóste– wybierz to, co najważniejsze i bądź za to wdzięczna:) ja wybieram Rodzinę – nigdzie nie jadę, nie zmuszam dzieci, żeby musiały ściskać wujków i cioć, których ledwie znają. Zamiast tego chcę patrzeć jak cieszą się dekorowaniem choinki, jak starają się podczas składania bożonarodzeniowej szopki, jak dekorują pierniki. Wiem, że sama zrobiłabym wiele rzeczy szybciej, czyściej i lepiej, ale wtedy po co byliby ONI? Chcę pamiętać jakie mam szczęście, że mam ich, męża i dzieci – Hanię i Misia

#jeszczeblizej #jeszczebliżej #corazblizejswieta #tocowazne #sposobynaprzyjemneswieta

Ciekawość dziecka

Nie wiem czy to przez pełnię, czy po prostu przez mój nie najmłodszy już wiek, stałam się ostatnio bardzo refleksyjna…

Byłam dzisiaj na zakupach, miałam coś sobie kupić, a oczywiście wróciłam z rzeczami dla dzieci. Znacie to? No nie wiem o co chodzi, ale tak to ostatnio wygląda. Typowy shopping matki polki 😛

Ale absolutnie nie narzekam, bo radość, którą moje dziecko ma z otrzymywania prezentów jest bezcenna. Zdecydowanie wolę dawać niż otrzymywać prezenty.

Ale do czego zmierzam. Nie mogę się napatrzeć na tego mojego Miśka, jak on się cieszy z rzeczy, które dostaje, chociażby była najmniejsza! Nie wiem kiedy to przechodzi, pewnie niedługo przejdzie, ale póki co uwielbiam patrzeć jak biega po całym domu, trzepocze rękami i cieszy się całym sobą, zanim jeszcze wie co dostanie. Pyta oczywiście milion razy „co to jest, mamo?” Jest taki ciekawy co do jest w środku. Następnie skacze, rozrywa opakowanie na strzępy, wyciąga, znowu skacze, mówi jaki on jest szczęśliwy, przytula, skacze, biega, znowu macha rękami i znowu biega i skacze.

Ta radość dziecka, ta ciekawość z tego co odkryje tam, gdzie nie widać. On się nie zastanawia, co jest w środku, nie analizuje czy to mu się przyda, czy mu się spodoba. On chce od razu zobaczyć, odkryć i zachwycić się.

Z wiekiem to przechodzi, nie potrafimy się tak cieszyć z prezentów, gubimy już tę radość z odkrywania. Nawet nie spieszymy się zbytnio z otwieraniem, odkładamy czasami na później, nawet zdarza się, że boimy się tego, co zobaczymy…

Z życiem jest podobnie – dzieci są ciekawe świata, chcą zobaczyć go szybko, odkrywać od razu, z radością, często nie potrafią i nie chcą czekać. Są na maxa wdzięczne za szanse, możliwości i to co je spotyka. Są wdzięczne za kolorowy kamyk, jak i za nową kolejkę elektryczną 😉

A my? Czy już zgubiliśmy tę radość? Czy jesteśmy ciekawi świata? Czy potrafimy być wdzięczni za to, co mamy?

Kieszonka – opis wiązania

Kieszonka – opis wiązania

Dzisiaj słów kilka o kieszonce. Tak się przyjęło, że jest ona najłatwiejszym i najczęściej wybieranym wiązaniem przez rodziców na początku drogi chustowej. Faktycznie zaczynając, możemy sobie przygotować chustę do wiązania bez dziecka, no i baza kieszonki pozwala dość szybko opanować małego bąbelaska.

Jeśli chodzi o aspekty techniczne, to jest to wiązanie symetryczne – dziecko noszone jest z przodu, ciężar rozkłada się na barkach, plecach i biodrach rodzica. Chusta obwiązuje osobę noszącą, krzyżuje się na plecach, a węzeł jest z tyłu. U dziecka wygląda to tak – krawędzie górna i dolna są względem siebie symetryczne, poły przebiegają dookoła dziecka zapewniając doskonałą stabilizację boczną, następnie biegną pod pupą, gdzie się krzyżują.

Kieszonka to wiązanie, które można stosować u dziecka od początku noszenia, należy jednak uważać, żeby przyjęło prawidłową pozycję zgięciowo-odwiedzeniową w chuście. Determinujące są tu nie tylko wiek dziecka, ale wielkość – a konkretnie wielkość kości udowej. Jest to idealne rozwiązanie dla dzieci, które się prężą, mają kolki i są mega ruchliwe, bo można je dość szybko unieruchomić i uspokoić poprzez ciasne ułożenie chusty od samego początku. To niby nic, ale z doświadczenia wiem, że daje to rodzicom poczucie większego bezpieczeństwa.

Rodzice mają oczywiście szybko wolne ręce, pełny zakres ruchów, gdyż poły chusty układają się w ten sposób, że nie ograniczają w żaden sposób osoby noszącej. Można więc śmiało myć okna czy wieszać pranie.

Trzeba jednak pamiętać o dobrym dociąganiu chusty, ponieważ chusty jest dość sporo, owijamy się nią dookoła, więc czasami trudno dociągnąć tak, żeby stabilizacja była poprawna. Należy też zwracać szczególną uwagę na stopień odwiedzenia kolan, żeby nie było zbyt duże.

Kolejnym minusem jest fakt, że mimo iż jest to lepsze rozwiązanie niż noszenie dziecka na rękach, to nie wspiera prawidłowej postawy ciała rodzica. Często w przypadku cięższych dzieci, chcąc zrekompensować ciężar z przodu, wyginamy odcinek krzyżowy kręgosłupa, pogłębiając w znacznym stopniu lordozę krzyżową.

Podsumowując – ponieważ kieszonka jest uznana za najprostsze wiązanie istnieje duże ryzyko, że rodzic będzie chciał nauczyć się jej sam i wykona je nieprawidłowo. Dlatego warto umówić się na spotkanie z doradcą, który nauczy albo skoryguje wiązanie.

Dlatego zapraszam do kontaktu 🙂