Rozmowa o macierzyństwie, miłości i o … ADOPCJI

Rozmowa, która daje nadzieję. Rozmowa o macierzyństwie, miłości i o … ADOPCJI.

Kiedyś powiedziałam tej niezwykłej kobiecie, że ich syn miał szczęście, że do nich trafił – na co ona od razu odpowiedziała mi, że to Oni mieli szczęście, że jest z nimi. Taka właśnie jest moja kolejna zwyczajna niezwyczajna historia. Zależało mi bardzo na tej rozmowie, szczególnie teraz, bo pewnie lada dzień urodzi swojego długo wyczekiwanego syna i może już nie mieć dla mnie tyle czasu 😉

Rozmawiam z Tobą w dość szczególnym czasie, jest początek roku 2019, ale dla Ciebie to nie tylko początek roku, ale też początek nowego życia w Waszej rodzinie, bo lada dzień przyjdzie na świat Twój drugi syn. Jak się teraz czujesz?

Cały okres ciąży był dla mnie wyjątkowo łaskawy, nie miałam żadnych typowych dolegliwości, humorów, zachcianek. Dlatego teraz, mimo że jest mi już ciężko, to nie narzekam i mam nadzieję, że na dniach powitam na świecie mojego drugiego synka.

Zwykle wraz z rozpoczynającym się rokiem mamy listę zadań i postanowień na przyszły rok. A jak to jest u Ciebie? Jakie masz wyobrażenie tego roku? Jak siebie widzisz jako mama dwójki dzieci?

Postanowień nie robię nigdy, bo i tak nic z nich nie wychodzi. Jedyne, czego chcę dla siebie i swojej rodziny, to szczęśliwego rozwiązania i zdrowia dla nas wszystkich. A jak widzę siebie jako mamę dwójki? Raczej spodziewam się, że ten rok będzie dla nas dość męczący;) Mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się czasem wyjść na jakieś zajęcia dla mam z dziećmi, może do kina, tak, jak robiłam to ze starszym synem. I wiem, że pomimo zmęczenia to będzie dla nas wspaniały rok.

Twój starszy syn jest w jakim wieku? Jaka różnica będzie między Twoimi dziećmi?

Mój syn ma teraz 22 miesiące, i taka będzie różnica wieku między chłopcami.

Nie jest tajemnicą, że Twój starszy syn pochodzi z adopcji. Możesz opowiedzieć kiedy do Was trafił i w jakich okolicznościach?

Tak, nasz syn jest adoptowany, trafił do nas jako noworodek. Zabraliśmy go do domu prosto ze szpitala, gdzie się urodził i gdzie zostawiła go jego mama biologiczna.

Dlaczego z mężem zdecydowaliście się na adopcję?

Z tego samego powodu, z jakiego Ty zdecydowałaś się na dzieci:) Po prostu chcieliśmy być rodzicami. Tak naprawdę decyzja o adopcji zwykle jest egoistyczna – para pragnie mieć dziecko. Oczywiście, ta decyzja jest dużo łatwiejsza (choć i tak bardzo trudna) dla małżeństw, które mają problemy z zajściem w ciążę. Tak było u nas. Bardzo chcieliśmy mieć dzieci, ale okazało się, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe. Proces oswajania się z tą sytuacją był dla nas bardzo ciężki i długi. Ciężko jest dopuścić do siebie myśl, że nigdy nie będzie się mamą, tatą, zwłaszcza gdy się tego bardzo chce. Na szczęście i dla mnie, i dla mojego męża, adopcja nie jest niczym złym, jest po prostu jedną z możliwych dróg, prowadzących do rodzicielstwa. Dlatego zaczęliśmy o tym rozmawiać i podjęliśmy decyzję, że to jest właśnie nasza droga. Oboje byliśmy na to gotowi. Udaliśmy się do Ośrodka Adopcyjnego i machina ruszyła. Wtedy już wiedziałam, że mogę być mamą, nie będąc w ciąży, i to stało się dla mnie celem, a nie ciąża sama w sobie.

Przyznam szczerze, że temat adopcji wydaje mi się niezmiernie ważny. Równocześnie mam wrażenie, że wokół adopcji narosło tyle stereotypów, że boję się czy cokolwiek co o adopcji słyszałam jest prawdą. Myślę więc, że ta rozmowa będzie niczym odgruzowanie wielkiej sterty krzywdzących stwierdzeń i koncepcji.

Mam nadzieję, że pomożesz mi obalić kilka mitów.

Dlaczego powiedziałaś mi, że adopcję w Polsce trzeba odczarować?

Właśnie dlatego, że o stereotypach i mitach narosłych wokół adopcji chyba można by książkę napisać. Chociażby opinia, że tyle dzieci czeka na dom, a procedury są skomplikowane i utrudniają dzieciom trafienie do nowych rodzin. Prawda jest taka, że to nie dzieci nie czekają na adopcję, to rodzice czekają na dzieci. Mam oczywiście na myśli dzieci z uregulowaną sytuacją prawną, czyli takie, których rodzicom odebrano prawa rodzicielskie lub sami się ich zrzekli. Te dzieci bardzo szybko znajdują dom. Dlatego kiedyś powiedziałam Ci, że to my mieliśmy szczęście, że nasz syn trafił do nas. Naprawdę tak jest. Placówki są przepełnione dziećmi, które mają rodziców. Tyle że ci się nimi nie interesują, ale też nie chcą się zrzec praw do nich. A państwo daje takim rodzicom szanse na poprawę praktycznie w nieskończoność. Wystarczy, jak mamusia albo tatuś zadeklarują chęć rzucenia nałogu, znalezienia pracy, raz na rok odwiedzą dziecko. I takie dziecko niestety nie będzie zakwalifikowane do adopcji. Robi się coraz starsze i ma coraz mniejsze szanse na znalezienie prawdziwego domu.

Kolejny mit to przekonanie, że po adopcji rodzice adopcyjni otrzymują pieniądze od państwa. To nieprawda. Należy nam się dokładnie to samo, co rodzicom biologicznym. Pieniądze dostają zawodowe rodziny zastępcze, bo to ich praca.

Jest też wiele krzywdzących przekonań, np. dotyczących „złych genów”, lub tego, że dzieci można sobie „wybrać” itp. Temat rzeka.

Jak wygląda proces adopcyjny? Ile trwa? Słyszy się, że ciągnie się latami, jest bardzo skomplikowany i nie do przejścia.

No właśnie, to tak naprawdę kolejny mit. Jest do przejścia, jak widać:) I wcale nie jest taki długi, a już na pewno nie skomplikowany. Faktycznie, po wprowadzeniu przez obecny rząd programu 500+ czas oczekiwania na dziecko sporo się wydłużył. Ale ten czas zależy od wielu rzeczy, między innymi od gotowości przyszłych rodziców i ich otwartości. Na pewno krócej czeka się na rodzeństwo, na noworodka, na dzieci z problemami zdrowotnymi, na dzieci starsze. Nie powiem Ci dokładnie, ile trwa, ale opowiem, jak to było u nas.

Do Ośrodka pierwszy raz zgłosiliśmy się w listopadzie 2015 roku, wtedy też złożyliśmy oficjalnie podanie o adopcję. Od razu powiedziano nam, że na kurs dla rodzin adopcyjnych czeka się do roku. I faktycznie, kurs zaczęliśmy we wrześniu 2016 r. W międzyczasie dostarczyliśmy do ośrodka niezbędne dokumenty, czyli zaświadczenie od internisty i psychiatry o braku przeciwwskazań do adopcji, nasze życiorysy, akt ślubu, ośrodek sam załatwił zaświadczenie o niekaralności. Przeszliśmy też testy psychologiczne (seria pytań na różne tematy) i mieliśmy też wizytę pań z ośrodka u nas w domu. To tyle z formalności, chyba niewiele. Później musieliśmy jeszcze donieść PIT i zaświadczenie o zatrudnieniu. Kurs skończyliśmy w listopadzie 2016r., zajęcia odbywały się raz w tygodniu, każde trwały 3 godziny. W grudniu dostaliśmy oficjalną kwalifikację na rodziców adopcyjnych, a 20 marca 2017 zadzwonił do mnie ten najważniejszy telefon, że czeka na nas nasz synek. W sumie 16 miesięcy. To bardzo szybko, a w naszej grupie były pary, u których cały proces trwał jeszcze krócej. Wiadomo, jeśli ktoś ma „kryteria” (jakże nie lubię używać tego słowa w stosunku do dzieci…) typu zdrowe, malutkie dziecko, najlepiej niemowlę, a jeszcze lepiej dziewczynka z blond loczkami, to może czekać latami.

Czy przystępując do tego procesu, mieliście jakieś wymagania?

Jeśli pytasz o wymagania do ośrodka, to nie, chcieliśmy, żeby po prostu pomogli nam zostać rodzicami. Ale muszę tu rozwinąć temat z poprzedniego pytania, dotyczący wymagań wobec dzieci. Ośrodek pyta kandydatów na rodziców o kryteria. Tak jak wspomniałam wyżej, nie znoszę tego słowa w odniesieniu do dzieci, bo jakie my możemy mieć wobec nich kryteria czy wymagania. To one potrzebują jak najlepszych rodziców i mogą od nas wymagać miłości i poświęcenia. No ale trzeba się określić. Głównie chodzi tu o wiek dziecka, płeć, ale nie tylko. My od razu zdecydowaliśmy, że nie wybieramy konkretnej płci, tak jak to jest, gdy jest się w ciąży. Wiek naszego dziecka określiliśmy na 0-1,5. Przyznaję, chcieliśmy małe dziecko, żeby jak najłatwiej nawiązać z nim więź. Odrzuciliśmy też poważne, nieuleczalne choroby, oraz FAS (płodowy zespół alkoholowy). Byliśmy za to gotowi na choroby dziecka „do wyprowadzenia”, na dziecko, które doświadczyło przemocy, molestowania, a także na dziecko, którego matka była prostytutką, po gwałcie lub upośledzona w stopniu lekkim. Czuliśmy, że z takim bagażem damy sobie radę. Ja w ogóle czułam się wtedy bardzo silna i gotowa na poradzenie sobie z traumami dziecka. Bardzo dużo czytałam, właściwie sama przygotowywałam się na różne scenariusze, głównie te najtrudniejsze. Pomógł tam też oczywiście kurs w ośrodku. Na szczęście trafiło do nas zupełnie zdrowe dziecko. To bardzo ważne, żeby na samym początku zdać sobie sprawę z tego, ile jesteśmy w stanie udźwignąć i być w 100% szczerym z pracownikami ośrodka. Tam nikt nie pomyśli o nas źle, jeśli nie zdecydujemy się na chore dziecko. Tak jest dużo lepiej niż brać na barki ciężar, którego nie jesteśmy w stanie unieść i krzywdzić już i tak skrzywdzone dziecko. Bo nie ma nic gorszego niż nieudana adopcja. Nie ma nic gorszego, niż kolejne porzucenie dziecka, które w życiu przeszło już niejedną traumę. Bo bądźmy realistami, dzieci trafiające do adopcji to dzieci skrzywdzone, porzucone. Traumę porzucenia odczuwają nawet noworodki. To my, dorośli, musimy stanąć na wysokości zadania i stworzyć tym dzieciom poczucie bezpieczeństwa, bliskość, warunki do rozwoju, dom.

Może to się powoli zmienia, ale zwykle adopcja jest skrywana, jest tematem tabu w rodzinie, wiąże się z poczuciem wstydu z powodu niepłodności rodziców. Czy tak było u Was? Czy kiedykolwiek czuliście wstyd? Czy zdecydowalibyście się na adopcję, gdybyś miała wcześniej dziecko?

Nigdy. Nigdy nie czułam wstydu z powodu naszej niepłodności. Żal, smutek, rozczarowanie, zmęczenie, tak, ale nie wstyd. Niepłodność to jest choroba, która nie jest niczyją winą. Nie bez powodu mówi się, że to para jest niepłodna, a nie kobieta czy mężczyzna. To choroba, która wyniszcza organizm, psychikę, miłość, bo nierzadko pary rozstają się w trakcie walki z nią. Na szczęście my z mężem zawsze byliśmy dla siebie ogromnym wsparciem. Zwłaszcza on dla mnie, bo były momenty, kiedy było mi bardzo ciężko. To on pomógł mi podjąć taką ostateczną decyzję o adopcji, gdy pewnego wieczoru powiedział, że chce adoptować, nawet jeśli będziemy mieli biologiczne dzieci. Więc tak, możliwe, że zdecydowalibyśmy się na adopcję tak czy inaczej. Adopcja nigdy nie była dla mnie tabu. Zresztą, od początku naszej walki z niepłodnością, nasza rodzina wiedziała o wszystkim i bardzo nam kibicowała.

Z drugiej strony patrzy się na rodziców adopcyjnych jak na bohaterów, którzy ratują dziecko od złego losu w domu dziecka. Czy czujesz się bohaterką?

W ogóle nie:) Ale wiem też, że nie każdy zdecydowałby się na taki krok. Znam pary, które pomimo niemożności zajścia w ciążę, nie decydują się na adopcję i wybierają świadomie bezdzietność. Tak jak mówiłam wcześniej, adopcja to trochę egoizm, mną kierowała głównie ogromna chęć i potrzeba bycia mamą. Pewnie, miałam też taką standardową motywację, żeby pomóc dziecku, które potrzebuje domu i kochających rodziców, ale nigdy nie była to dla mnie misja. Bohaterami są dla mnie ludzie, którzy adoptują chore dzieci, niepełnosprawne, i robią to świadomie.

Kiedy Wasz syn do Was trafił miał zaledwie kilka dni. To chyba wymarzona sytuacja dla rodziców, otrzymać od losu słodkiego niemowlaka, który tylko śpi i je. Jak u Was wyglądały te początki? Jak je wspominasz?

Śpi, je i wrzeszczy wniebogłosy… Nasz syn miał dokładnie 10 dni, gdy przywieźliśmy go do domu. Wcześniej przebywał w szpitalu. I niestety, te 10 dni zrobiły dużo złego temu małemu dziecku. To było 10 dni bez dotyku, bez przytulania, bez noszenia. Przez te 10 dni zdążył się nauczyć, że tylko jego krzyk powoduje jakąś reakcję w otoczeniu. Płakał bardzo często, bardzo długo, za każdym razem tak się zanosił, że tracił oddech. To zresztą zostało mu do dzisiaj, ale zdarza się na szczęście dużo rzadziej. Nie było nam łatwo, dla nas wszystkich była to zupełnie nowa sytuacja. Z dnia na dzień zostaliśmy rodzicami noworodka. Ale powoli uczyliśmy się siebie nawzajem i nawiązywaliśmy więź. Ale jeśli pytasz, jak wspominam ten okres, to mimo wszystko myślę, że to był piękny czas. Czasem zapominam, że syn był taki wymagający i to mąż mi mówi, że praktycznie non stop płakał:)

Pamiętasz co czułaś, kiedy pierwszy raz wzięłaś go na ręce? Czy od razu go pokochałaś? Byłaś pewna, że zostanie z Wami?

Pewnie, że pamiętam, nigdy tego nie zapomnę:) To było niesamowite uczucie, najpiękniejszy moment w moim życiu, jak do tej pory. Nie potrafiłam powstrzymać łez, które płynęły dosłownie ciurkiem i naprawdę nie byłam w stanie tego kontrolować. Nasz syn był przepięknym noworodkiem. Od razu wiedziałam, że to nasze dziecko. Zresztą, widziałam to już po telefonie z ośrodka, nie miałam żadnych wątpliwości. Mój mąż też nie. Jeszcze nie wiem, jak czuje się kobieta po urodzeniu dziecka, ale podejrzewam, że to jest podobne uczucie. W końcu mogłam wziąć w ramiona moje dziecko, na które czekałam tyle czasu. Przytulić to ciałko, które tak bardzo potrzebowało miłości i dotyku, poczuć ten niesamowity zapach… no, to było szczęście w czystej postaci. Ale nie pokochałam go od razu i nie boję się o tym powiedzieć. To znaczy tak rozumowo tak, wiedziałam, że go kocham, no bo od tej pory był moim synem. Ale to prawdziwe uczucie miłości, które odczuwa się każdą komórką ciała, które zapiera ci dech w piersiach, które sprawia, że twoje serce przestaje bić, kiedy boisz się o swoje dziecko, przyszło z czasem i z dnia na dzień było coraz większe i większe…Tej miłości trzeba się nauczyć.

Zanim do Was trafił, na pewno nie miał tyle miłości i bliskości ile potrzebował. Jak dawałaś mu poczucie bezpieczeństwa, to ciepło, jak można nadrobić ten czas i czy w ogóle jest to możliwe? Wiem, że próbowaliście nawet chusty…

Można go nadrobić, nawet trzeba. Z noworodkiem to nie jest takie trudne. Trzeba po prostu być blisko. Jeszcze na kursie usłyszałam o rodzicielstwie bliskości, czekając na ten telefon przeczytałam wiele opracowań na ten temat, między innymi „Księgę rodzicielstwa bliskości” Sears’ów i wiedziałam, że chcę być bliskim rodzicem. Dużo nosiłam syna, przytulałam, do tej pory to robię. Podążam za jego potrzebami. Niestety nie udało nam się chustonoszenie. Mój syn miał problem z napięciem mięśniowym, bardzo się prężył i nie dawał się zamotać w chuście, pomimo moich najszczerszych chęci. Za to nosiłam go w nosidle, ale też nie była to jego ulubiona forma spacerowania. Nie wyszło nam też współspanie. Syn najczęściej uspokajał się odłożony do łóżeczka. Do tej pory z mężem staramy się dawać mu bardzo dużo bliskości i czułości. Jesteśmy zawsze obok, ale dajemy mu też przestrzeń, której potrzebuje. Szanujemy jego emocje, potrzeby, traktujemy go jak człowieka, tylko trochę mniejszego:)

Jak się teraz rozwija Wasz synek? Jaki jest? Jakie są Wasze relacje – jesteście ze sobą blisko?

Rozwija się książkowo, ale we mnie ciągle jest jakaś niepewność co do jego zdrowia i martwię się o niego, nawet jeśli nie ma powodów. Wcześniej powiedziałaś, że adopcja noworodka to wymarzona sytuacja dla rodziców. I w pewnym sensie tak jest, ale z drugiej strony to jest ogromna niepewność. Nic nie wiem o jego biologicznej rodzinie, o chorobach, nie wiem, jak jego biologiczna mama dbała o siebie w ciąży i czy w ogóle, czy piła alkohol, paliła papierosy… Ale jak patrzę, jaki jest mądry, jak dobrą ma pamięć, jak bardzo potrafi mnie zaskoczyć swoimi umiejętnościami, jaki jest rezolutny, to mówię sobie, że wszystko będzie dobrze. To tak zwane „żywe srebro”:) Wszędzie go pełno, jest ciągle uśmiechnięty, ma mnóstwo energii i jest cudownym małym chłopcem:)

Teraz jesteś w ciąży i spodziewasz się synka. Wydaje mi się, że bycie mamą biologiczną to na pewno coś innego, nie lepszego ani gorszego, lecz innego. A według Ciebie? Myślisz, że będziesz taka samo kochać obu synów? Masz jakieś obawy z tym związane?

Nie mam żadnych obaw. Jestem w ciąży, ze starszym synem nie byłam. Ale te emocje, które towarzyszyły mi w oczekiwaniu na niego, jeszcze dziś sprawiają, że mam łzy w oczach. Czekałam na niego tak samo mocno, jak czekam teraz na młodszego. Chociaż nie. To nie jest prawda. Na starszego czekałam bardziej. Na niego czekałam całe życie. To on uczynił mnie Mamą. To on zmienił moje życie. Czas oczekiwania na niego zakończył bardzo ciężki etap, pełen rozczarowań, żalu, łez, samotności, ciszy. Ten etap trwał tak długo, że czekając na telefon z Ośrodka Adopcyjnego chodziłam z głową w chmurach, bo wtedy byłam już tylko pełna nadziei. To chyba tak jak w ciąży, co nie?:) Miałam też mnóstwo obaw, wiadomo. Ale nie były one w stanie zepsuć mojej radości z oczekiwania na dziecko. Teraz też się bardzo cieszę i nie mogę się doczekać, kiedy przytulę mojego drugiego synka. Jestem pewna, że jak pojawi się na świecie, to będzie naszym drugim oczkiem w głowie.
Bo miłość do dzieci to taka miłość, której się nie dzieli na dwoje, tylko mnoży razy dwa, prawda?:) I nie ma dla mnie znaczenia, że jednego syna nie urodziłam. W ogóle to ja często o tym zapominam:)

Twoja ciąża to też swego rodzaju cud, prawda? Możesz opowiedzieć coś więcej? Jak długo staraliście się o to dziecko?

Powiedzmy, że cud medycyny;) Staraliśmy się o nią 7 długich lat. Po drodze było długie, bardzo wyczerpujące leczenie, niezliczona ilość wizyt lekarskich, badań, mnóstwo wydanych pieniędzy, utrata wczesnej ciąży, adopcja. Ale teraz to wszystko nie ma znaczenia, za chwilę będę podwójną mamą i tylko to się teraz liczy. My wiemy, że tak musiało być. Taki był plan. Bo gdybym wcześniej zaszła w ciążę, to nie wiem, czy mielibyśmy starszego synka. A tego nie umiem sobie wyobrazić…

Czy jest jakieś pytanie, którego nie zadałam a chciałabyś usłyszeć? Czy może jest coś, co chciałabyś powiedzieć kobietom, rodzinom starającym się o dziecko.

Chciałabym powiedzieć, że walka nie zawsze kończy się zwycięstwem. Że czasem trzeba powiedzieć sobie „stop” i zadbać o siebie. O swoje zdrowie, o swój związek. Często właśnie wtedy dzieją się cuda. I że dróg do rodzicielstwa jest wiele, trzeba tylko znaleźć tę odpowiednią dla siebie.

Czego mogę Ci życzyć w tym Nowym Roku?

Standardowo, jak najwięcej przespanych nocy;) A tak poważnie, to tylko zdrowia, bo może to frazes, ale dla mnie to jest najważniejsze.

Dziękuję :*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *